Radio Sfera UMK

Gramy swoje, po studencku!

Metalowe zakończenie lata. Summer Dying Loud 2023 [GALERIA I RELACJA]

„Jak zabija lato?” – takie pytanie zadałem w zapowiedzi festiwalu Summer Dying Loud 2023. Choć pogoda na zewnątrz w ostatnich miesiącach sugeruje odpowiedź „gorącem”, to nazwa odbywającej się w Aleksandrowie Łódzkim imprezy pokazuje, jak należy je żegnać. Czternasta edycja SDL-a pod swoje bramy przyciągnęła tysiące spragnionych ciężkich brzmień fanów, a na sceny gwiazdy światowego formatu. Zapraszamy do przeczytania relacji oraz obejrzenia galerii zdjęć z festiwalu.

Na terenie aleksandrowskiego MOSiR-u pojawiłem się trzeci rok z rzędu. Podczas poprzednich edycji wystąpiły takie zespoły jak Mgła, Napalm Death, Tiamat czy Watain, a część koncertów, jak chociażby Night Demon czy Wolfbrigade bardzo silnie utkwiła mi w pamięci. Summer Dying Loud to festiwal bardzo mi bliski, a więc poniższa relacja miejscami będzie nacechowana emocjonalnie. Ostrzeżenie wydane.

Dzień 1

Festiwal rozpoczął koncert toruńskich hardcore-deathmetalowców z Misguided, którzy udowodnili, że ze swoją muzyką odnajdują się również na większych scenach. Po nich pojawili się Ślązacy z Gallower, którzy dzięki swojej energii wręcz zatracili się w oldskulowym heavy metalu. Podczas występu stołecznej Czerni mniej więcej w połowie koncertu „zniknął” dźwięk z przednich kolumn. Problemów technicznych nie udało się naprawić do końca koncertu, lecz na osłodę Czerń wystąpiła ponownie w sobotę. Na małej scenie nazwanej Kryptą jako pierwsi pojawili się Whalesong i zabrali nas w transową, doommetalową podróż, która niekiedy przerywana była psychodelicznymi wybuchami.

Gallower

Zobacz też: Hardcorowa noc w Dwóch Światach – JAD, Misguided, Back to Skull [RELACJA]

Hostia z powodów pozamuzycznych stała się dla niektórych osób najważniejszym punktem Summer Dying Loud 2023. Warszawsko-czescy grindcore’owcy rozpoczęli od dźwięku kościelnych dzwonów, a następnie kontynuowali bluźniercze praktyki przy pomocy odpowiednich rekwizytów. Nie zabrakło oczywiście dawki humoru – wokalista Łukasz Pach przedstawił grupę jako Nightwish, co podchwyciła publiczność, skandując nazwę fińskiego symfonicznometalowego zespołu. Wysłuchaliśmy najbardziej chwytliwych numerów z repertuaru Hostii – potańczyć można było podczas Dance 4 Jesus, potupać nóżką do Nailed oraz pokrzyczeć do utworu, którego tytułu, przywołać mi nie wolno. Pomimo nie najlepszego nagłośnienia Hostia po raz kolejny pokazała, że na koncertach jest prawdziwym wulkanem energii.

Hostia

Niezwykle barwnie zaprezentowała się kraut-black metalowa Entropia. Utwory z tegorocznego albumu Total odpowiednio wpisały się w psychodeliczny odlot, który na żywo dzięki improwizacyjnej swobodzie i profesjonalizmowi muzyków wypadł wciągająco. Z diametralnie innej strony pokazali się death-goregrinde’owcy ze Squash Bowels. Duża ilość makabrycznych scen na telebimach, odgłosy, które nawet dla fanów metalu mogą być zbyt ekstremalne, zawrotne tempa – białostoczanie idealnie wpisali się w konwencję death-grindcore’a. Pokazali przy tym, że są w tym wszystkim bardzo autentyczni. 

Zobacz też: Sunnata, Entropia, Mord’A’Stigmata w NRD [RELACJA]

Następnie przyszła kolej na najważniejszy dla mnie koncert czwartku. Grave Pleasures to zespół, który poznałem stosunkowo niedawno, ale dzięki swoim wspaniałym, postpunkowym piosenkom, opętał moje spragnione chwytliwych refrenów serce. A tych, dzięki świetnej setliście, podczas koncertów nie brakowało. Finowie zagrali materiał głównie z ostatnich dwóch albumów, zaznaczając jedynie obecność debiutanckiej Dreamcrush. Bardzo ciepło przez publiczność został przyjęty utwór Death Reflects Us, pochodzący jeszcze z czasów istnienia zespołu Beastmilk. Ja jestem jednak fanem ostatnich dokonań GP, więc to przy tych najnowszych utworach bawiłem się najlepiej. Kiedy zagrali Be My Hiroshima myślałem, że wyczerpali już wszystkie możliwe hity, ale tak się nie stało. W zanadrzu mieli jeszcze Mind Intruder, Lead BalloonsDoomsday Rainbows. Niektórzy po tym koncercie powiedzą wam, że Mat McNerney śpiewał poza dźwiękiem, że brzmienie było nie takie… Nie słuchajcie ich. Najlepszy koncert dnia i w pełni spełnione wysokie oczekiwania.

Grave Pleasures

Headlinerem pierwszego dnia był szwajcarski Coroner. Mistrzowie technicznego thrashu swoje zadanie wykonali zgodnie z oczekiwaniami, a ich koncert był wycieczką w przeszłość. Ponad utwory znane z czterech płyt zespołu usłyszeliśmy próbkę nadchodzącego, pierwszego od trzydziestu lat, albumu Coroner. W czasie trwania ich występu, w Krypcie własny koncert zaczynali ich rodacy z postmetalowego E-L-R. W swoich długich utworach zawarli pewien rytuał, którego nie sposób było opuścić, pomimo późnej godziny.

Coroner

Oczekiwania wobec nadchodzącego albumu Blindead 23 są duże. Nowa odsłona zespołu, który w ostatnich latach przechodził wiele zmian, kryzysów i zawirowań, ma być dla Blindead drugim początkiem. Pierwszy koncert formacji był testem, który zdali celująco. Polacy (i Szwed) zaprezentowali starsze, pochodzące z pierwszego wcielenia grupy utwory oraz zagrali premierowo te jeszcze nieukazane. Ciarki na moim ciele pojawiły się przy fragmentach płyty Affliction XXIX II MXMVI. Swoją reprezentację miały też albumy Autoscopia / Murder in Phazes oraz Absence. Nowe kompozycje zdecydowanie zachowują postmetalowego ducha Blindead, jednocześnie dodając wątki progmetalowe. Wpływ Rogera Öjerssona z Katatonii jest w nich wyraźnie słyszalny. Sam koncert okazał się być, pomimo swojego wizualnego minimalizmu (białe światło i część muzyków stojąca na podwyższeniach) dużym ładunkiem emocjonalnym. Powracający do zespołu wokalista Patryk Zwoliński spisał się znakomicie, a dalszych wieści z obozu Blindead 23 zdecydowanie warto oczekiwać.

Dzień 2

O tym, że metal nie jest już muzyką młodych, nie trzeba nikogo przekonywać, tak samo jak o tym, że numetal jako gatunek swoje złote czasy ma już za sobą. Na przekór tym twierdzeniom, organizatorzy postawili na warszawski .bHP. I choć czuć jeszcze nieobycie ze sceną i odrobinę stresu, widać w tych ludziach dużo szczerej złości, którą wyrzucają za sprawą swojej muzyki. Utwory zawarte na debiutanckim albumie na żywo otrzymały dodatkową energię. Warto obserwować ich dalsze poczynania, ponieważ jeśli uda im się koncertowo okrzepnąć, mogą w przyszłości stać się zespołem rozstawiającym innych po kątach.

Zobacz też: Osobliwości muzyczne – 9 urodziny Piranha Music [RELACJA]

Kryptę otworzyła stołeczna Datûra. Przeważały utwory jeszcze nieopublikowane (co różniło ten koncert od tego podczas Post Mortem Fest), pochodzące z nadchodzącej płyty zespołu. Wydana w 2022 roku EP również miała swoją reprezentację. Nowe numery dostarczają kolejną dawkę emocjonalnego post metalu, a ciekawym fragmentem albumu z pewnością będzie piosenka w folkowym klimacie. Zgadzało się tutaj wszystko – od połączenia subtelności z ekspresją, przez właściwie dobrane brzmienie, po uczuciowe rozedrganie, które było czymś więcej, niż tylko utrzymaniem postmetalowej konwencji.

 

W Krypcie wystąpił także islandzki Kælan Mikla. Choć nie spodziewałem się po muzyczkach aż takiej, wręcz punkowej niechlujności, był to kolejny występ, który zapamiętam na długo. Usłyszeliśmy utwory ze starszych albumów grupy, które swoją tanecznością wywołały właściwą reakcję słuchaczy. Prawdziwa „lodowa dyskoteka”, która oziębiła duchotę w pomieszczeniu, działa się jednak w trakcie utworów pochodzących z wydanej dwa lata temu płyty Undir Köldum Norðurljósum. Wrzaski publiczności w utworze Sólstöður pokazały, jak dobrze przyjęty był to koncert.

Zobacz też: Dyskoteka w pałacu Królowej Śniegu. Kælan Mikla – Undir Köldum Norðurljósum [RECENZJA]

Krzyków tych doczekali jednak tylko ci, którzy z premedytacją zechcieli spóźnić się na najważniejszy dla wielu osób koncert całego festiwalu. Śląska Furia powróciła na scenę po czterech latach przerwy. W tym czasie ukazał się kontrowersyjny album W Śnialni, co mogło sugerować niespodzianki. Koncert wypełniły jednak najbardziej znane utwory „zespołu pleśni i końca”. Były Są to koła, Kosi ta śmierć czy Zamawianie drugie. Po wycieczce do teatru grupa powróciła do lasu, a wnosząc po tym, jak Nihil muzykę przeżywał, zrobiła to całkiem szczerze. Na dowód tego twierdzenia na koniec usłyszeliśmy trzy numery z nadchodzącej płyty, które wydają się najagresywniejszymi od czasów ukazania się krążka Marzannie, Królowej Polski z 2012 roku.

Furia

Daniem głównym drugiego dnia był Dismember. Szwedzka legenda death metalu dopełniła występy tzw. wielkiej czwórki (Entombed A.D., Unleashed, Grave), które odbyły się na poprzednich edycjach. Głównym punktem koncertu było wykonanie w całości debiutanckiej płyty zespołu – pochodzącej z 1991 roku Like an Ever Flowing Stream. Podczas występu Dismember na tegorocznym Mystic Festival brakowało „mięsistego”, zawierającego esencję szwedzkiego death metalu brzmienia, lecz tu zostało ono dobrane idealnie. Możliwość wysłuchania Dreaming in Red na zakończenie, w scenerii nocy, była czystą przyjemnością.

Zobacz też: Mystic Festival 2023 – część 2: Dni 2 i 3 [RELACJA]

Kolejnym dowodem na niezwykłą różnorodność line-upu festiwalu było umieszczenie na dużej scenie zamykającego dzień Crippled Black Phoenix. Trudni do gatunkowej klasyfikacji, czerpiący z różnych odmian rocka Brytyjczycy, zaprezentowali się niezwykle klimatycznie. Ani przez moment tego wyjątkowego spektaklu, pomimo późnej pory, nie dało się odczuć znużenia. Z ciężkim sercem po około 40 minutach poszedłem, by na małej scenie zobaczyć Sedimentum. Po wejściu do Krypty jakiekolwiek wyrzuty sumienia zniknęły. Kanadyjczycy inspirujący się zespołami takimi jak Incantation czy Convulse zaserwowali ucztę dla fanów deathmetalowej zgnilizny. Na uwagę zasługuje fakt, iż za większość partii wokalnych odpowiada perkusista Math Lépine, co przy takiej muzyce jest niezwykle trudne do wykonywania. Pochodzący z Quebecu kwartet swoje utwory pomimo chwilowych problemów z jedną z gitar, wykonał perfekcyjnie.

Dzień 3

Sobotę, zgodnie z czwartkową obietnicą, otworzył zaległy koncert Czerni. Tym razem już bez problemów technicznych zespół mógł zaprezentować się w całości. Również poza ciasnymi klubami, w towarzystwie palącego słońca, nieprzyjemne emocje zawarte w ich nagraniach studyjnych są wyraźne. Następna była O.D.R.A., która nie jest zespołem, występującym często, więc występ wrocławskich sludge’owców był ważnym punktem ostatniego dnia festiwalu. Wywrzeszczane przez wokalistę opowieści o zbrodniach i ohydnych miejscach, okryte gitarowymi przesterami okazały się idealną okazją do rytualnego bujania.

O.D.R.A.

Olsztyńska Gorycz w pewnym sensie przejęła to, co mogła dzień wcześniej zrobić Furia – zabrać nas do blackmetalowego teatru. Muzycy ubrani w garnitury, tak, jak podczas Mystic Festival wyrzucili z wewnątrz siebie całą elegancję. Jestem pod nieustannym wrażeniem tego, ile odwagi mają w sobie ci ludzie, by przed setkami osób odsłaniać swoje emocje aż do tego stopnia. Na małej scenie jako pierwsi pojawili się ARRM. Za postrockowo-ambientujący projekt odpowiedzialny jest Artur Rumiński, dla którego nie był to pierwszy (Furia) i ostatni (Grieving) koncert tego festiwalu. Siedzący na krzesłach członkowie zespołu pozwolili dzięki swojej muzyce na oddech od emocji, uciekając w dźwięki „po prostu” przyjemne.

Zobacz też: Narbo Dacal, Gorycz i Angrrsth w NRD [RELACJA]

Również w Krypcie zaprezentowali się łodzianie z Wież Fabryk. Jednostajny rytm perkusji przez całe utwory, powtarzane wręcz w kółko te same słowa przez wokalistę, zapętlone gitarowe riffy… Duch Siekiery z czasów Nowej Aleksandrii wręcz unosił się w powietrzu. Wieże Fabryk do swojej twórczości podchodzą jednak mniej mechanicznie niż puławscy klasycy – na koncercie, jeszcze bardziej niż na płytach, słychać było u nich dużo ludzkich emocji. Energia udzieliła się publiczności, która pomimo duchoty w pomieszczeniu, rozkręciła pod sceną wesoły młyn.

Wieże Fabryk

Moje obawy dotyczące koncertu Attic i zbyt silnego wpływu Kinga Diamonda na muzykę Niemców okazały się jednak niepotrzebne. Owszem, wokalista Meister Cagliostro inspiruje się wokalem Duńczyka bardzo, lecz naśladuje go doskonale, a jego warunki wokalne sprawiły, że falsety brzmiały niezwykle doniośle. Jednocześnie Attic nie popada w plagiat – ich muzyka brzmi nieco bardziej blackmetalowo, niż heavymetalowy „oryginał”.

Attic

Bardzo ważnym punktem dnia był występ blackmetalowego Mānbryne. Warunki w Krypcie znacząco utrudniały odbiór występu, który sam w sobie okazał się świetny. Usłyszeliśmy utwory z debiutanckiego albumu Heilsweg: O udręce ciała i tułaczce duszy, a na zakończenie singiel z nadchodzącej, już nagranej (tu sprostowanie względem naszej zapowiedzi festiwalu) drugiej płyty.

Panowie z Mānbryne skończyli swój koncert pięć minut przed czasem, dając tym samym czas festiwalowiczom na przejście pod dużą scenę na Owls Woods Graves. Krakowianie wcześniej wykazali się niezwykłą szlachetnością – na własną prośbę skierowaną do organizatorów skrócili swój set o kwadrans, by osoby chcące zobaczyć zarówno OWG i Mānbryne w całości, miały taką możliwość. Wraz z rozpoczęciem koncertu skończyły się jednak uprzejmości. Ta chamska unia black metalu z punkiem to istna koncertowa bomba, która eksplodowała wprost przed barierki. Młyn pod sceną przybrał imponujące rozmiary, a podczas utworu Antichristian Hooligan fani wznieśli w górę szaliki zespołu. Czy byłem pośród nich ja? Nikt niczego nie potwierdzi i nie zaprzeczy.

Owls Woods Graves

Na małej scenie swój pierwszy w historii koncert zaczynał Grieving. Zespół tworzą głównie członkowie zespołu Mentor, którzy postanowili znacząco spowolnić swoją muzykę i postawić w niej na klimat, uzupełniając ją choćby o brzmienie klawiszy. Utwory z debiutanckiej płyty Songs for the Weary na żywo zabrzmiały równie masywnie, co w studio. Na dużej scenie pojawiła się jedna z większych deathmetalowych grup na świecie – Benediction. Choć dźwiękowiectego zespołu bardzo skutecznie usiłuje mnie od niego odstraszyć (tak jak na zeszłorocznym Mysticu – głośno wokal, ledwo słyszalne gitary), to Brytyjczycy ponad wszystko na swoich koncertach nadrabiają charyzmą. Ci goście kochają dwie rzeczy – piwo i metal. Częste i absurdalne (ale bardzo metalowe!) toasty między utworami sprawiły, że nie dało się oglądać tego koncertu bez uśmiechu. 

Benediction

Przyszła kolej na dania główne ostatniego dnia Summer Dying Loud. Organizatorzy zdecydowali się na dwóch headlinerów, których muzycznie wiele ze sobą łączy. Pierwszym z nich byli rodacy Benediction – My Dying Bride. Nieczęste wizyty doom metalowców w Polsce zostały wynagrodzone z nawiązką. W każdym elemencie MDB wykonali swoje zadanie perfekcyjnie – począwszy od subtelnego brzmienia, przez doniosłość agresywnych fragmentów, po samą ekspresję, podkreślającą emocjonalność ich muzyki. Stałem pod sceną całkowicie urzeczony, podziwiając Aarona Stainthorpe’a, który bardzo poważnie potraktował utwór The Cry of Mankind.

My Dying Bride

Doommetalowy „dyptyk” domknął koncert kolejnej legendy, Candlemass. Szwedzi skupili się na swoim wczesnym etapie działalności, i wszystkim wyszło to na dobre. Jedynie raz przypomnieli o nowym albumie Sweet Evil Sun, a tak swój set rozłożyli pomiędzy pierwsze trzy krążki. Największą reprezentację otrzymał debiut, kultowy dla całej muzyki metalowej Epicus Doomicus Metallicus. Powracający po latach na stanowisko wokalisty Johan Längquist (który de facto członkiem zespołu nigdy nie był – wokale na pierwszy album nagrał jako gość) świetnie radził sobie z wymagającymi partiami z płyt NightfallAncient Dreams. Cały koncert był niezwykle dostojny – widać było w tych dziadkach doświadczenie i spokój. Nie znaczy to jednak, że doświadczyliśmy zimnej kalkulacji spod znaku krawata i garnituru. W Candlemass nadal mieszka diabeł, co było widoczne przez zaangażowanie każdego z muzyków.

 

W Krypcie na zakończenie zagrał szwedzko-niderlandzki Dödsrit. Niezwykle energetyczny, mający u podstaw brzmienia crust punka, był prawdziwym zastrzykiem dla tych, którzy zaczęli już ze zmęczenia przysypiać. Połączenie majestatycznych melodii z wściekłymi fragmentami, na żywo wielokrotnie przebiło moje odczucia opierające się na tym, co znałem z płyt. Nie skłamię ani odrobinę, jeśli powiem, że był to jeden z moich ulubionych koncertów festiwalu.

Podsumowanie Summer Dying Loud 2023

To były wspaniale spędzone trzy dni, po brzegi wypełnione muzyką niezwykle różnorodną. Bardzo żałuję, że z różnych powodów nie dotarłem na koncerty Maggot Heart, Ketha, Autophagy, Fvnerals, Seth, Distrüster czy Fange, jedynie częściowo zobaczyłem Planet Hell czy Rome i nie miałem czasu przyjrzeć się wystawom sztuki. Zabolały (subiektywnie) nie najlepsze koncerty Enslaved, Katatonii czy …And Oceans, irytowała duchota w budynku, w którym mieściła się mała scena. Nie zmienia to faktu, że z Aleksandrowa Łódzkiego wyjechałem szczęśliwy i usatysfakcjonowany. Lato zostało pogrzebane żywcem i oby identycznie stało się za rok!

Informacje o przyszłorocznej edycji, która odbędzie się w dniach 5-7 września 2024 r. ukazywać się będą na stronie internetowej festiwalu.

Galeria

« z 3 »

[Fot.: Małgorzata Chabowska]