Radio Sfera UMK

Gramy swoje, po studencku!

#SfeGra Czy można stworzyć od nowa wybitną grę? Recenzja „Resident Evil 4”

Seria Resident Evil na przestrzeni lat przeżywała wzloty i upadki, jednak wydana w 2005 roku „czwórka” uznawana jest do dzisiaj za arcydzieło – to gra o wyśmienicie przemyślanym designie, która zrewolucjonizowała zarówno gatunek survival horrorów, jak i trzecio-osobowych strzelanek w ogóle. Czy współczesny Capcom miał więc szansę przebić legendę? Zapraszam do recenzji remake’u gry Resident Evil 4! 

Leon, ratuj!

Być może recenzję tę czytają osoby, które pierwszy raz słyszą o grze Resident Evil, a tym bardziej o jej czwartej odsłonie. Spieszę więc z wyjaśnieniem: jest to zapoczątkowana w 1996 roku seria gier w gatunku survival horror, której główna oś fabularna zazwyczaj polega na próbie unieszkodliwienia groźnych wirusów, zamieniających ludzi w zombie. Nie inaczej było w wydanej w 2005 roku czwartej części. Oto znany z RE2 młody agent na służbach prezydenta Stanów Zjednoczonych, Leon S. Kennedy, zostaje wysłany do małej hiszpańskiej wioski w poszukiwaniu jego zaginionej córki. Na miejscu okazuje się, że umysłami mieszkańców wioski zawładnął tajemniczy pasożyt o nazwie „Las Plagas”, a za wszystkim stoi kult Los Illuminados z niejakim Lordem Saddlerem na czele, który poprzez zainfekowanie córki prezydenta zamierza przejąć władzę nad światem.

To typowa gatunkowa sztampa – historia była niestety słabym ogniwem oryginału, więc z przyjemnością donoszę, że została ona poprawiona. Główne wydarzenia nie ulegają znacznym zmianom, jednak znacznie poprawiono dialogi, chociażby usuwając niezręczne „flirciarskie” kwestie, a także dając postaciom więcej rozmów między sobą, dzięki czemu nie są już zwykłymi lalkami w teatrzyku, a faktycznymi postaciami z charakterami. Najbardziej korzystają na tym Ashley, czyli córka prezydenta, oraz Luis, lokalny naukowiec. Dzięki tym zmianom, historię śledzi się z większym zainteresowaniem. 

To ci spluwa, nieznajomy!

Historia historią, ale jak się w to gra, zapytacie. Otóż nowa czwórka, podobnie jak stara, to nominalnie strzelanka z perspektywy trzeciej osoby. Sianie ołowiu zajmuje lwią część rozgrywki, całe szczęście więc, że jest czym strzelać i do czego. Do dyspozycji gracza oddano całkiem spory arsenał pukawek, od pistoletów i strzelb, przez karabiny i kusze, aż do wyrzutni rakiet. Bronie można ulepszać u tajemniczego handlarza (którego linie dialogowe są dziś legendarne) za znajdowane pieniądze. Model walki pozwala na eksperymentowanie i ciągłe zmiany stylu gry.

Należy jednak pamiętać, że to survival horror: amunicji nieustannie brakuje, więc walczyć trzeba tym, co akurat ma się pod ręką. Jeśli akurat wszystko nam „wyszło” – pozostają granaty i noże. Co do tych ostatnich mam lekko ambiwalentne odczucia, ponieważ proporcjonalnie do zadanych sporych obrażeń łatwo ulegają zniszczeniu, przez co możliwa jest sytuacja, w której jest się całkowicie bezbronnym. Moim zdaniem gracz powinien mieć zawsze do dyspozycji bardzo słaby nóż, który zadawałby małe obrażenia, nie ulegając przy tym zniszczeniu.

Cały ten arsenał wykorzystuje się przeciwko gigantycznej armii kultu, a twórcy zadbali o to, aby modele jej członków pozostały różnorodne. Walczymy ze zwykłymi wieśniakami, chłopami z piłami mechanicznymi, kultystami wzmacniającymi innych przeciwników, a nawet opętanymi zbrojami. Akurat w tym aspekcie gra pozostaje bardzo wierna oryginałowi, raczej nie dodając od siebie zbyt dużo. Różnice uwypuklają się na polu walk z bossami. O ile walczymy wciąż z tymi samymi bossami i w tej samej kolejności, co w wersji z 2005 roku, o tyle prawie każda walka ma do zaoferowania coś nowego – albo zmieniając swoją lokalizację, albo słaby punkt wroga. Nie liczcie więc, że w remake’u uda wam się wykorzystać słabości znane z pierwszej gry. I bardzo dobrze!

Czytaj także: Enderal – mod, który przebił pierwowzór

Fot.: materiały promocyjne

Dokąd idziecie? Grać w bingo?

Oczywiście cała ta jatka musi być gdzieś osadzona – i jest. Akcja gry dzieje się w trzech głównych lokacjach – w wiosce, w zamku oraz na wyspie. Kolejność lokacji nie uległa zmianie, jednak zdecydowanie inaczej zostały położone akcenty. O ile w oryginale w pamięć zapadała wioska, w której panuje niemal oniryczna atmosfera, pełna oszalałych wieśniaków i otoczona gęstą mgłą, o tyle teraz prym wiedzie zamek. To miejsce, przynajmniej dla mnie, zawsze było najsłabszym ogniwem czwórki. Była szarobura, poszczególne jej części bardzo słabo się wyróżniały, a pod koniec zwyczajnie nużyła. Tutaj jest wręcz odwrotnie – zamek od samego początku robi piorunujące wrażenie jakością wykonania i różnorodnością pomieszczeń. To najdłuższa część gry, gracz spędza tu około połowę czasu całej rozgrywki, ale nie jest to w ogóle odczuwalne. Biblioteka, sala tronowa, mury obronne, lochy, sala balowa, a nawet wieża zegarowa tylko czekają na eksplorację.

W porównaniu z zamkiem zarówno wioska, jak i wyspa są znacznie skromniejsze, ale w żadnym razie nie są nudne. Wioska to lokacja wprowadzająca, dlatego jest dosyć krótka i jest w niej przestrzeń na  zaledwie kilka naprawdę dużych walk, ale mimo wszystko jest w niej co robić – chociażby, w pewnym momencie gracz otrzymuje do dyspozycji motorówkę, dzięki której można opłynąć okoliczne jezioro. Wyspa zaś jest lokacją kończącą – jest najbardziej liniowa ze wszystkich, ale to tam umieszczono najbombastyczniejsze sceny akcji. Ponadto, do każdej lokacji dodano nowe obszary, ale również niektóre wycięto – to nie są jeden do jeden te same mapy, co w oryginale, tylko ładniejsze. 

Fot.: screen z gry

Jesteś chętny na jakieś nadgodziny?

Naturalnie, te tereny nie są jedynie tłami do walki. W grze ukryto dziesiątki skarbów, które można sprzedać za pieniądze, a oprócz tego można natknąć się na opcjonalne bronie i dodatki do nich, jak chociażby lunety. Poza walką sporo czasu spędzimy, szukając przedmiotów, wymaganych do otwarcia zamkniętych przejść, a także rozwiązując krótkie zagadki logiczne, których w pierwowzorze było jak na lekarstwo, a które tutaj są naprawdę ciekawie rozwinięte. Gra często daje graczowi możliwość cofania się do wcześniej odwiedzonych lokacji i zbierać pominięte przedmioty.

Oprócz eksploracji i zagadek są tu też krótkie zadania poboczne otrzymywane od handlarza, które służą za krótkie przerywniki akcji i nie są niczym szczególnie porywającym, ale za ich wykonanie otrzymuje się klejnoty, które handlarz chętnie wymieni za np. dodatki do broni. Aktywnością poboczną jest też strzelnica, na której można spędzić przyjemnie kilka minut. Ponadto, na początku kwietnia do gry dodano znany z oryginału tryb Mercenaries, w którym gracz musi w jak najkrótszym czasie zlikwidować jak największą liczbę przeciwników.

Główne wyzwania poboczne stawiane są przed graczem jednak dopiero po pierwszym skończeniu fabuły – odblokowany zostaje wtedy sklep z dodatkami w menu gry, w którym można kupić na przykład nieskończoną amunicję do broni. Gra bardzo zachęca do ponownego jej przechodzenia poprzez umieszczenie wyzwań typu „ukończ grę w krótkim czasie” albo „ukończ grę bez leczenia” itp. Pierwsze ukończenie gry zajęło 14 godzin, co jest niezwykle wysokim wynikiem jak na grę z tej serii, ale dla wyzwania trzeba ją przejść w poniżej 5 godzin, więc praktyka czyni mistrza. 

Fot.: materiały promocyjne

Okej, czas na grę!

Jeśli chodzi o działanie gry, sam grałem w wersję na PlayStation 5 w trybie wydajności, dzięki czemu gra nieustannie trzymała 60 FPS, nie zwalniając nawet gdy na ekranie panował kompletny chaos. Gra wygląda przy tym pięknie – to zdecydowanie graficzna czołówka, wszystkie lokacje w grze są realistycznie oteksturowane, wyglądają wręcz jak prawdziwe. Dodatkowo wersja na PS5 wybitnie wykorzystuje możliwości kontrolera DualSense – każdy krok Leona czuć poprzez haptyczne wibracje, a spusty stawiają opór zależnie od wybranej broni. Bardzo cieszy mnie, że Capcom wykorzystał te unikatowe funkcje kontrolera, ponieważ inni deweloperzy często traktują je po macoszemu. 

Pozostało mi więc odpowiedzieć na pytanie zadane w tytule. Remake Resident Evil 4 pokazuje, że da się tchnąć świeżość w grę absolutnie genialną i legendarną, jednocześnie nie niszcząc jej fundamentów i tym samym tworząc drugą legendę. Jednocześnie, nie uważam, żeby oryginalne Resident Evil 4 potrzebowało odświeżenia – ta gra praktycznie się nie zestarzała. Cieszę się jednak, że powstała – dzięki temu każdy może zapoznać się z tym majstersztykiem.

Gra jest dostępna na konsolach PS4, PS5Xbox Series S/X, a także na PC w sklepie Steam. Dostępne jest również bezpłatne demo na każdej platformie.

[Fot.: materiały promocyjne]

Posted in Gry