Radio Sfera UMK

Gramy swoje, po studencku!

Kryzys dopada każdego

Dziś coś na styku filmu i świata gier komputerowych. W jednym i drugim widoczna jest bowiem pewna tendencja. Jeśli ktoś z was śledzi moje recenzje, to pewnie przypomina sobie, że często wspominam o kryzysie i o tym jak się odbija w poszczególnych produkcjach

A chyba nie widać tego, jak obecny kryzys finansowy stał się też kryzysem mentalnym nigdzie lepiej niż w przestrzeni kreacji masowej wyobraźni, której symbolem są bohaterowie, współcześni herosi. Byli opoką, byli niezłomni, byli po prostu idealni. Jednak wraz z niepewnymi czasami i na ten marmurowy pomnik zaczął pękać.

Ten trend widać doskonale na przykładzie mężczyzny, którym do niedawna każdy chłopiec chciał się stać i kobiety, którą każdy facet chciałby mieć. Za ten szowinizm przepraszam, ale niestety wbrew politycznej poprawności: taka jest prawda. Mowa oczywiście o Bondzie i Larze Croft.

Ten pierwszy, przez ostatnie 50 lat był symbolem męskości, niezłomnym podrywaczem i człowiekiem, który bez większego problemu dawał sobie radę z każdym złoczyńcą, który stawał mu na drodze. Za sprawą reżysera Sama Mendesa i jego filmu „Skyfall” ten obraz odwrócił się o 180 stopni.

Bond w wersji z najnowszego filmu to uosobienie post-kryzysu wieku średniego. Zmęczenie i rezygnacja maluje się każdą zmarszczką na twarzy Daniela Craiga. Bond w jego wykonaniu z trudem przechodzi testy sprawnościowe, wbrew dotychczasowej konwencji wyglądu postaci, ma niechlujny dwudniowy zarost. Jakże różni się od Mistera Universum Seana Conery’ergo, brytyjskiego dandysa sir Rogera Moora czy łączącego w niezwykle elegancki sposób te dwie cechy Bonda lat 90-tych-Pierce’a Brosnana. Bond w końcu się zestarzał.

 

 Bond w wersji z najnowszego filmu to uosobienie post-kryzysu wieku średniego. Zmęczenie i rezygnacja maluje się każdą zmarszczką na twarzy Daniela Craiga

Z kolei  Lara Croft z nowego „Tomb Ridera”, którego polska  premiera miała miejsce wczoraj,  to  wręcz przeciwnie: Lara młoda, niedoświadczona, jeszcze nie Indiana Jones w kusych spodenkach. W nowej grze poznajemy ją jako kobietę przestraszoną, wrzuconą w absolutnie obcy świat, na tajemniczą wyspę pokrytą pierwotną, dziewiczą dżunglą. Lara dopiero uczy się jak przetrwać.

 

Twórcy gry nie oszczędzali bohaterki. Przez cały czas jej trwania jest poraniona, brudna od błota i krwi, a niektóre sceny, między innymi początkowa sekwencja, w której biedna Lara wisi w całunie-kokonie, przywodzą na myśl konwencję kina gore.

Przede wszystkim jednak sama Lara już nie jest biuściastą sex bombą. Jest nadal atrakcyjna, ale bez przesady. Gdyby miała powstać ekranizacja nowego „Tomb Ridera” to w roli głównej widziałbym już nie Angelinę Jolie, a raczej tegoroczną laureatkę Oscara dla najlepszej aktorki pierwszoplanowej Jennifer Lawrance.

 Przede wszystkim jednak sama Lara już nie jest biuściastą sex bombą. Jest nadal atrakcyjna, ale bez przesady. Gdyby miała powstać ekranizacja nowego „Tomb Ridera” to w roli głównej widziałbym już nie Angelinę Jolie, a raczej tegoroczną laureatkę Oscara dla najlepszej aktorki pierwszoplanowej Jennifer Lawrance.

Skąd w nas zatem ta demitologizacja spiżowych pomników popkultury? Za główną przyczynę uznałbym właśnie kryzys finansowy. Świat, w którym nic nie jest pewne nie mógł długo utrzymywać bohaterów, w których pokładaliśmy pewność absolutną. Oni zawsze nie przystawali do rzeczywistości, o ile jednak do tej pory stanowili jej idealizację, odskocznię od szarości dnia codziennego, to teraz, gdy nastroje są tak negatywne, ich wspaniałość, oderwanie od realiów, byłyby po prostu irytujące.

Dlatego właśnie bohaterowie musieli zejść z piedestału, stać się tacy jak my, słabi. Jednak w tej  ponurej wizji tli się światełko nadziei. Wszak jak mówił ojciec Bruce’a Weyna z filmów Nolana – kolejnym przykładzie urealnionego pomnika – „ Dlaczego upadamy?  Żeby powstawać”.