Radio Sfera UMK

Gramy swoje, po studencku!

Saxon – Carpe Diem [RECENZJA]

Blisko czterdzieści pięć lat na scenie. Dwadzieścia trzy regularne długogrające albumy. Niepodważalny status legendy. O zasługach tego zespołu dla środowiska muzyki metalowej można pisać długo i w wielu kontekstach. Jednak Saxon Anno Domini 2022 sprawia wrażenie, jakby wszystko to, co było wcześniej, nie miało absolutnie żadnego znaczenia. Brytyjczycy uderzają nową płytą, Carpe Diem. Doskonałą płytą.

Muszę się przyznać, że swoją znajomość muzyki Saxon ograniczałem wcześniej do starych, klasycznych albumów. Pierwsze kilka płyt – do Destiny – stoi dumnie na mojej półce. Z chęcią do nich wracam, choć nie czułem wcześniej potrzeby, aby poznawać płyty nagrane później. Już gdzieś na wysokości nawet Power and the Glory można było zauważyć pewien jakościowy zjazd, choć na pewno nie na tyle drastyczny, by jednoznacznie stwierdzić, że są to albumy złe. Żyłem w przeświadczeniu, że Wheels of Steel jest czymś, czego nie da się przebić i nie ma sensu angażować się w potężną – późniejszą dyskografię.

Do Carpe Diem podszedłem bardziej z obowiązku, niż z rzeczywistej chęci. Posłucham kilka razy i mi wystarczy – pomyślałem – po co słuchać kolejny raz tego samego?

I już przy pierwszych dźwiękach nowego Saxon musiałem mocno skorygować swoje wcześniejsze myśli. Uderzył mnie album bezkompromisowy, pozbawiony jakichkolwiek kompleksów, a jednocześnie bardzo odległy od niechlujstwa.

Nagranie świetnej płyty z heavy metalem we współczesnych czasach nie jest rzeczą prostą. Tę muzykę zdefiniowano już właściwie u jej powstania i ciężko dodać do niej coś nowatorskiego. W ten gatunek trzeba włożyć po prostu masę serducha i pasji, zagrać tak, jakby świat miałby skończyć się jutro. W ostatnich latach wychodziło to zarówno młodym gniewnym (Shock to the System Tower, Raveing Iron Eternal Champion, III.Pentecost Wytch Hazel), jak i starym wyjadaczom (Forever Black Cirith Ungol, Firepower Judas Priest, Blood of the Nations Accept). Na te wybitne pozycje – jak to zawsze w wielu dziedzinach bywa – przypada wiele muzyki sztucznej, nieprawdziwej i śmiesznej.

Saxon za sprawą Carpe Diem zdecydowanie dopisuje się do tych fantastycznych, czerpiących z przeszłości, ale świetnie odnajdujących się we współczesności albumów. Nie ma tu żadnej rewolucji, a to chyba byłaby najstraszniejsza rzecz dla zespołu mającego swój własny i nierozerwalny z własną tożsamością styl.

Carpe Diem to idealna równowaga między swobodą i przyjemnością z grania a chęcią zburzenia swoją muzyką świata. Biff Byford ma już ponad siedemdziesiątkę, ale ja, słuchając tych dziesięciu utworów, w to nie wierzę. Jasne, na pewno zadziałała magia studia i naprawiono w jego wokalach kilka rzeczy, ale tu nie o to chodzi. Pasji i zaangażowania nie da się wyprodukować dzięki suwakom i pokrętłom na konsolecie.

Saxon nie dość, że tworzy kapitalne utwory, to, mam wrażenie, jest tego całkowicie świadomy. Weźmy taki The Pilgrimage, który, mimo że powolny i hymnowy, brzmi energicznie i niesłychanie świeżo.

Płytę produkował Andy Sneap i to słychać. Czego ten człowiek by w heavy metalu nie dotknął, to zamienia w złoto. To, co zrobił na poreaktywacyjnej płycie Accept, czy – tym bardziej! – ostatnim albumie Judas Priest, jest czymś absolutnie wybitnym. Gość genialnie potrafi w weteranów tchnąć drugą młodość.

I właśnie to słyszę w chociażby Age of Steam – jak na Saxon utworze bardzo agresywnym i dzikim. Jednocześnie nie zapomina się w nim o tym, co jest dla tego zespołu esencją – o niemożliwym do opisania stylu Brytyjczyków. Jeśli te cztery minuty heavymetalowego ideału nie są czymś na miarę Crusadera, to nie mam pojęcia, co jest nie tak z moim zmysłem słuchu.

Oczywiście zespół czasem popada w delikatną naiwność, czy to w otwierającym całość utworze tytułowym, czy w dość banalnym All for One. I jeśli jest to dla kogoś problem, jestem w pełni w stanie to zrozumieć. Pamiętajmy jednak – to heavy metal! Tu są smoki, opowieści o mężnych rycerzach i wielkich bitwach. Nie bierzmy wszystkiego na poważnie, a starajmy się wejść w tę nieco dziecięcą narrację. Uważam, że warto to zrobić, bo Carpe Diem odda słuchaczowi jego wkład z ogromną nadwyżką.

Tak jak nie mogłem wcześniej doczekać się ich występu w ramach czerwcowego Mystic Festival, tak podczas kolejnych odsłuchów Carpe Diem, moja ekscytacja narasta coraz bardziej. Na pewno Capre Diem przekonała mnie do tego, by zapoznać się z obszerną dyskografią legendy, a nie tylko z najbardziej klasycznymi jej pozycjami.

Nowe płyty Voivod, Napalm Death czy Blood Incantation muszą trochę poczekać. Saxon pany!

[fot. materiały prasowe]