Radio Sfera UMK

Gramy swoje, po studencku!

Barev bolorin, czas na podróż do Armenii!

Będzie to podróż pełna wzniesień i dolin, a mówiąc to, mam na myśli oczywiście górzyste tereny tego państwa. Ale geografia jest tylko ułamkiem tego, co wyniesiecie z tego artykułu – nikt nie przybliży wam specyfiki danej kultury lepiej niż osoba się z niej wywodząca. Dlatego przebijmy się przez mgłę spowijającą szczyt góry Ararat, by odkryć, co Armenia oraz jej mieszkańcy mają do zaoferowania. Wysłuchajmy opowieści Astghik o własnym kraju, ale także jej refleksji na temat życia w Polsce.

English version of the article.

Astghik jest jedyną studentką z Armenii na naszym uniwersytecie i przyznaje, że początkowo było to dla niej dużym wyzwaniem. Nie wiem, czy się z tym zgodzicie, ale jak dla mnie, Toruń zdaje się emanować spokojem. Spacerując niedzielnym popołudniem po parku, da się zaobserwować dzieciaki jeżdżące na hulajnogach, starsze małżeństwa zmierzające do domu na ciepły obiad, czy ludzi wyprowadzających swoje psiaki na spacer. Astghik, także ten fakt zauważyła i nauczyła się go doceniać. A jak trafiła na nasz uniwersytet?

Dzień dobry, Բարեւ բոլորին, nazywam się Astghik Asatryan i pochodzę z Armenii. Przyjechałam tutaj, by zrobić magistrat w dziedzinie zarządzania turystyką i sportem, na Uniwersytecie im. Mikołaja Kopernika. Mam teraz 24 lata i 6 miesięcy temu zdecydowałam się odmienić całe swoje życie. Wybrałam studia w Polsce, ponieważ moja przyjaciółka doradziła mi ubiegać się o stypendium im. Stefana Banacha. Zrobiłyśmy mały research, żeby dowiedzieć się, który uniwersytet w Polsce jest najlepszy, a UMK jest na liście najwyżej notowanych polskich uniwersytetów. Mój wybór padł na Toruń, ponieważ nie jest on ani dużym, ani małym miastem. Nie jest także zbytnio zatłoczony i zarazem jest zatłoczony. Nie wiem, jak to ubrać w słowa, ale umiem się tu zrelaksować. Można jechać do Warszawy i porządnie się zmęczyć, a potem wrócić do Torunia, by odpocząć.

Toruń emanuje spokojem, studenci w trakcie sesji emanują paniką i tym sposobem ekosystem naszego miasta funkcjonuje w harmonii. Skoro o nim mowa, warto wspomnieć o jednym z jego mieszkańców. Gołąb – ten dobrze nam znany bywalec starówki, ma wiele różnych oblicz. Dla posiadaczy balkonów będzie on odwiecznym wrogiem. Dla właścicieli kawiarni – zmorą spędzającą sen z powiek. Dla stojącego na środku placu Mikołaja Kopernika będzie pełnić funkcję denerwującego stworzenia, które całe dnie spędza, dziobiąc go w nos. I po raz kolejny okazuje się, że obcokrajowcy potrafią zadziwić nas swoją perspektywą, dlatego posłuchajmy teraz razem, wrażenia, jakie gołębie zrobiły na Astghik.

Muszę przyznać, że żyje tutaj strasznie dużo ptaków. W Armenii nie mamy tylu gołębi i używamy ich w zasadzie tylko w trakcie wesel, kiedy to wyrzuca się je w powietrze. W Toruniu mija się je na każdej ulicy, można je nakarmić, co jest dla mnie straszną atrakcją. Strasznie lubię podrzucać im jedzenie i robić sobie z nimi zdjęcia. Polacy strasznie narzekają na gołębie, ale ja bardzo je doceniam i mam wrażenie, że wiecznie są głodne. Gdy tylko je widzę, staram się je nakarmić. Trzymam nawet dla nich stary chleb, otwieram okno i kładę go na parapecie, a po minucie one zjawiają się, żeby go zjeść.

Najbardziej w rozmowach z obcokrajowcami cenię sobie spontaniczność. Gołębie widziane przez okno kawiarni, czy przypadkowe rozlanie kawy wzbudzają nowe tematy do dyskusji i wymiany poglądów. W końcu, jak inaczej dowiedzieć się, że w polskich restauracjach panuje deficyt serwetek?

Opowiem o jednej rzeczy, która mi się przydarzyła, gdy poszłam do sklepu kupić serwetki. Znalezienie ich w Polsce jest ogromnym problemem. W Armenii mam są one na każdym stoliku w każdej restauracji, a tutaj trzeba się ich naszukać. Gdy poszłam kupić tylko jedną serwetkę, okazało się, że muszę kupić całą paczkę. Na zewnątrz było przeraźliwie zimno i nie miałam pomysłu, gdzie ją schować, a nie chciałam nieść jej w dłoniach, by nie marznąć. Nie wiedziałam też, jak zapytać o serwetki po polsku. Sprzedawczyni mówiła do mnie po polsku i zaznaczyła, że jestem w Polsce, więc powinnam porozumiewać się w języku polskim. Wtedy odpowiedziałam jej „rozumiem po polsku, ale nie mówię po polsku”, a ona stwierdziła dobrze, dobrze” i sprzedała mi serwetki.

Wyobraźcie sobie, że jest godzina 10.00, niektórzy z was smacznie sobie śpią, niektórzy słuchają Przedpołudnika, a jeszcze inni smażą jajka na śniadanie. I wtedy słyszycie, jak ktoś dobija się do waszych drzwi. Otwieracie, a tam pan z młotkiem i zestawem narzędzi. Wchodzi do środka i zaczyna gmerać przy waszym ukochanym łóżku. On nie mówi w waszym języku, a wy nie mówicie w jego, więc generalnie stoicie tak i myślicie „co się, do diaska, dzieje?”. I wtedy prawda wychodzi na jaw.

Poszłam do recepcji w akademiku, żeby poprosić ich o nową pościel i rozmawiałam o tym z panią z recepcji, oczywiście po angielsku. Użyłam Google Translate, żeby pomóc jej mnie zrozumieć, ale niestety przetłumaczył on słowo „pościel” na „łóżko”. Dlatego zrozumiała ona, że mam problem z moim łóżkiem. Następnego dnia, o godzinie 10.00 ktoś zaczął dobijać się do moich drzwi. Otworzyłam je i zastałam tam pana z całym kompletem narzędzi, który nie mówił po angielsku, więc po prostu wszedł do pokoju i zaczął pytać, o co chodzi z moim łóżkiem. Wtedy zrozumiałam, co się stało, ale nie umiałam mu tego wytłumaczyć. On zaczął je sprawdzać i się denerwować, dopytując, co jest nie tak. Gdy w końcu wszystko mu wyjaśniłam, doradził mi, żebym poszła do pani z recepcji i poprosiła ją o nową pościel, a nie łóżko.

Jeśli jest jedno pytanie, które warto zadać komuś zza granicy, będzie to na pewno pytanie o różnice pomiędzy krajem tej osoby a waszym. Nie dość, że z pierwszej ręki poznacie fakty o obcym sobie państwie, posłuchacie o doświadczeniach i dzieciństwie, tak bardzo różnych od waszych, to zmienicie także spojrzenie na swój własny kraj.

Sporo podróżowałam po Włoszech, Francji, Niemczech, czy Czechach, ale nigdy wcześniej nie byłam w Polsce. Zawsze chciałam tutaj przyjechać, ale kiedy z moją przyjaciółką decydowałyśmy się na podróż, w Polsce akurat padał śnieg. Stwierdziłyśmy, że polecimy następnym razem. Tyle że następnym razem nadal padał śnieg.

Kiedy całe życie mieszka się w Polsce, z małymi tylko przerwami na zagraniczne wypady, okazuje się, że rzeczy, które dla nas wydają się naturalne, niekoniecznie mogą być takie dla innych. Jednakże, zanim zdziwimy się, że osoby zza granicy nie znają oczywistych dla nas faktów, spytajmy siebie, czy mamy pojęcie o górze Ararat albo czy wiemy, jaka waluta obowiązuje w Armenii. Spokojnie, nie martwcie się – Astghik już wszystko nam opowiada.

Jeśli spojrzycie na mapę Armenii, zobaczycie, że kształtem przypomina ona głowę dziewczyny. Warto także wiedzieć, że jesteśmy pierwszym państwem, które w IV w. przyjęło chrześcijanizm jako religię państwową. Mamy także nasz własny alfabet, nasz własny język i walutę – dram. Nie mamy dostępu do oceanu ani morza, ale mamy za to przepiękne jezioro – Sewan. Robiąca wrażenie góra Ararat, mieści się w Turcji, ale jest widoczna z Armenii, więc tak naprawdę symbol Armenii nie znajduje się w jej granicach.

Najwyższy szczyt góry Ararat osiąga wysokość 5137 m n.p.m., i choć nie znajduje się już w granicach Armenii, nadal jest dumą wszystkich jej mieszkańców. Podobno najlepszy widok na górę rozciąga się z klasztoru Chor Wirap, lecz trzeba być ogromnym szczęściarzem, żeby zobaczyć jej szczyt, najczęściej zasłonięty przez chmury i mgłę. Astghik, nadmienia także jezioro Sewan, jako miejsce warte zobaczenia w Armenii. A ja myślę sobie, że gdyby ktoś uprzedził mnie wcześniej, że jezioro to jest jednym z najwyżej położonych na świecie, widok z niego jest nieziemski, a temperatura wody sięga 18-22 stopni Celsjusza, to potrzebowałabym pięciu sekund, żeby kupić bilety samolotowe.

Przez 10-11 miesięcy mieszkałam w Santiago de Compostela w ramach mojej wymiany z Erasmusa. Za każdym razem, kiedy podróżowałam do innego miasta i wracałam do Santiago, czułam się, jakbym wracała do domu. Gdy po raz pierwszy przyjechałam do Torunia, wiedziałam, że będzie to kompletnie odmienne doświadczenie, ale postanowiłam spróbować. Problemem jest jednak to, że większość zajęć odbywa się online i nie mam szansy, by pójść na uniwersytet i zapoznać się z Polakami. Początkowo byłam w Toruniu całkowicie sama. Miałam poczucie, że mogłam zostać w Armenii i studiować na odległość z domu. Jednakże teraz czuję, że znajduję się w odpowiednim miejscu. Otacza mnie spokój i mam wrażenie, że jestem w domu.

Opuszczenie domu rodzinnego i przeprowadzka do obcego kraju sama w sobie jest bardzo trudna. Warto jednak mieć na uwadze fakt, iż w czasie pandemii sprawa staje się trzy razy cięższa. Zawieranie nowych znajomości w erze nauczania zdalnego jest prawie niemożliwe, przez co sam proces aklimatyzacji przebiega wolniej . W dodatku, jeśli zamieniamy ciepły kraj na państwo tak zimne jak Polska, pogoda także jest czynnikiem, który może mocno dać w kość. A przynajmniej tak może się wydawać. Żałujcie, że nie widzieliście Astghik z odmrożonym nosem, fotografującej toruńskie kamienice i śmiejącej się do aparatu. Od razu jakaś taka cieplejsza robi się ta Polska.

[fot. Astghik Asatryan]

[grafika : Tobiasz Troczyński]