Radio Sfera UMK

Gramy swoje, po studencku!

Ach, ta Kolonijka! – Sfera On The Road #14

Zachody słońca, pola, sady i zwierzęta – z tym właśnie kojarzą mi się Kujawy. Wychowywałam się tam od dziecka i nadal z chęcią wracam w rodzinne strony. Dobre-Kolonia, bo stamtąd właśnie pochodzę, to klasyczna polska wieś. Postaram się jednak pokazać ją Wam z zupełnie innej strony.

Gdzie tak naprawdę leży Dobre-Kolonia? Pewnie ta nazwa nie za wiele Wam mówi. Nie jest to dla mnie w ogóle dziwne. Zazwyczaj kiedy ktoś pyta mi się, skąd pochodzę, odpowiadam, że z małej wioski, niedaleko Radziejowa. Znalazło się parę osób w Toruniu, które kojarzyły to miasto. Jednak jeśli widzę po minie rozmówcy, że raczej w ten sposób się nie dogadamy, to od razu przechodzę do kolejnych wskazówek – między Inowrocławiem a Włocławkiem i już zazwyczaj wszystko staje się jasne. Swoją drogą, jeśli będziecie sprawdzać położenie mojej wioski na mapach Google, to im nie wierzcie. Pomylili się o dobre 3 kilometry i to jeszcze w złym kierunku. Ale już na Street View nas znajdziecie. 

Przejdźmy jednak do najważniejszych faktów. Według Google do najbliższego Maka mamy 27 kilometrów. W związku z tym obowiązkowym punktem każdej wycieczki szkolnej był oczywiście ten fast food. Pizzerię mamy już własną (nawet z dowozem!), w okolicznej wiosce, która nosi jakże zaskakującą nazwę – Dobre. Tam też znajduje się najbliższy osiedlowy sklep, gdzie tata zawsze kupował coś słodkiego. Chociaż tak naprawdę, to kupuje do tej pory. 

Internet mówi mi, że nie ma Polsce drugiej wioski o nazwie Dobre-Kolonia. Co swoją drogą bardzo mnie zdziwiło. Jednak Kolonii dookoła nas nie brak. Niedaleko mamy Byczynę-Kolonię, czy też Kolonię Bodzanowską. No i oczywiście za miedzą jest również Dobre Wieś, żeby wszystko było na swoim miejscu. Tak naprawdę, to większość osób mówi, że jedzie na Kolonijkę. Są też tacy, co przyjeżdżają na Warząchewkę. (Nie pytajcie mnie o pochodzenie tej nazwy, każdy mieszkaniec ma na to własną teorię. Najczęściej słyszałam historię o marchewce… Potem o warząchwi, czyli chochli… Ale tak swoją drogą jaka chochla? Toć to po prostu wazówka…)

Na naszej wiosce znajdują się domy mieszkalne i budynki gospodarskie (czyli w skrócie chałupy, szopy, obory i inne tego typu stwory). Ot, zwykła wioska rolnicza. Poza tym dookoła są pola, a niedaleko mały las. Co ciekawe, nie trzeba poruszać się główną drogą (tak, mamy u nas tylko jedną drogę – asfalt jak się patrzy), żeby w te miejsca dotrzeć, wystarczy pójść parcelami na szagę (parcele, czyli polne ścieżki). To w sumie wszystko. Niby nie za wiele, ale jednak dla wielu osób, w tym również mnie, jest to bardzo urokliwe miejsce, do którego zawsze z chęcią się wraca. Co więcej, po latach poza nim, zaczyna się doceniać je jeszcze bardziej. 

Jak na każdej polskiej wsi, życie toczy się u nas zgodnie z prawami przyrody. W zimę niewiele się tu dzieje. Z kolei wiosną widać już pierwsze ciągniki na polach, a to znak, że przygotowania do najważniejszej pory roku się rozpoczęły. Lato – najbardziej pracowity okres zarówno na Kolonijce, jak i na każdej polskiej wsi. Osobiście bardzo lubię tę porę roku, ale tylko w domu. W mieście umieram z gorąca, mam ochotę siedzieć w pokoju i chłodzić wodę cały dzień w lodówce. Jednak wracając na wieś w tamtym roku, gdzie wszystko dookoła zostało zamknięte ze względu na pandemię, miałam okazję nie tylko powrócić wspomnieniami do swojego dzieciństwa, ale również docenić na nowo tę najgorętszą porę roku. 

Lato na wsi ma swój urok. Głównie ze względu na to, że wszystko ma się pod ręką. W sadzie są czereśnie, wiśnie, śliwki, jabłka i gruszki. W warzywniku rosną fasolka, pomidory, rzodkiew, sałata, ogórki, czy papryka. Na polach znajdzie się groch, cukinię, cebulę, rabarbar… Kanapki na śniadanie ze świeżymi warzywami z własnego warzywnika, to jest niebo, możecie mi wierzyć. Tak samo jak popołudniowa przekąska w formie jabłka, czy gruszki, które rosną za oknem. Nie mówiąc już o domowych obiadach mamy, które zazwyczaj w pełni zrobione są z tego, co daje nam przyroda.

Orzechy w sadzie też się znajdą.
Jabłka dobre na wszystko.
Zeszłoroczne zbiory wiśni.
I oczywiście gruchy, gruszki, gruszeczki.

Po dość przydługim wstępie zapraszam Was na zwiedzanie ze mną mojego kawałka Kujaw na tym świecie. Swoją drogą Kujawy słyną z czarnoziemu, czyli najbardziej żyznej gleby. Jeśli marzy Wam się, zostanie pełnoetatowym rolnikiem, to tylko tutaj.

Kujawy są, jakby to ująć… dość płaskie. Nie zaznasz tutaj pagórków, ale za to zobaczysz najpiękniejsze zachody i wschody słońca. A w nocy na niebie bez problemu znajdziesz gwiazdozbiory (światła gasną o 23, więc można szaleć do brzasku).

Wybitnym fotografem nie jestem, ale myślę, że nasze krajobrazy bronią się tutaj same.

Chwilę przed żniwami…
Bywa też bardziej kolorowo.

Wspominałam Wam już o małym lesie, który dosłownie styka się z granicą naszych ziem. Mimo tego, że nie robi on aż tak dużego wrażenia, to od lat zadomawia się w nim wiele zwierząt. Mieszkają w nim dziki zostawiające liczne ślady swojej obecności na polach, a także lisy, które latem, kiedy zboże i trawy są wysokie, mogą sobie czmychać bez problemów do kurników i podkradać rolnikom kury. Podczas popołudniowych spacerów parcelami można też nieźle się wystraszyć na widok wyskakujących z rowów bażantów. Mamy też sarny, zazwyczaj leniuchujące gdzieś w oddali na polach. Choć w tamtym roku szczególnie upodobały sobie gruszki z naszego sadu. 

Wiem, że zdjęcie wygląda jak robione cegłą, ale była 6 rano, ja skowronkiem, to nie jestem i ledwo widziałam na oczy. Moim zdaniem liczy się gest.

Jak już wędrujemy sobie tymi parcelami, to warto patrzeć też pod nogi i w krzaki rosnące sobie w rowach, bo można znaleźć tam różne skarby. 

Pieczarka znaleziona na spacerze. Została skonsumowana tego samego dnia na kolację. Polecam, Maria Nowak.
Czarny bez – podobno albo się go kocha, albo nienawidzi. Ja z tych kochających. Zrobiłam z niego sok – już daaawno wypity.

W mojej rodzinie dość popularne są również wycieczki na grzyby. Kiedy zaczyna się na nie sezon, zazwyczaj toniemy w wiadrach maślaków, podgrzybków, czy czarnych łebków. Fanatykom tego sportu, czyli mojej cioci i bratu, czasami dam się namówić na takie wojaże. W tamtym roku moja przygoda skończyła się tak, że nurkowałam po maślaki na czworakach w małym zagajniku sosnowym mojej kuzynki. Dowód poniżej. 

Momentami było nawet wesoło, przyznaję. Igieł z włosów pozbywałam się przez dwa kolejne dni…
Zbiory się udały, trzeba przyznać. Jajecznica z maślakami wjechała tego wieczora jak złoto.

Najlepsze i najszczęśliwsze wspomnienia mam właśnie z okresu wakacyjnego. Wtedy na naszej, jakże długiej, jedynej szosie można spotkać więcej ciągników i kombajnów niż samochodów. Bardzo lubię takie uroki małych wiosek, gdzie od rana do wieczora spotyka się masę ludzi, zbiera dużo plonów i korzysta z tego co natura nam dała. Chociaż rolnicy zazwyczaj są wykończeni po tak intensywnym czasie.

Takie widoki mają swój urok i pokazują, jak wiele pracy rolnicy muszą wykonać w przeciągu całego roku, żeby dotrzeć do tego miejsca. Choć to jeszcze wcale nie koniec, a początek kolejnego kroku.

Buraki wkradły się w kadr, ale też wyglądają całkiem nieźle.

Jednak muszę tutaj zaznaczyć, że nie tylko lato ma swój urok. Osobiście jestem wielką fanką zimy i jak dla mnie to mogłaby ona trwać i trwać. Jednak późna jesień również ma coś w sobie. Surowy krajobraz, brak liści na drzewach i ciepła herbata w ulubionym kubku też mogą zrobić klimat. 

Takie trochę moje motto życiowe. A w prawym dolnym rogu głowa mojego psa Reksa… nie odpuści żadnego spaceru po okolicy.

Tak przedstawia się moja mała kujawska wioska. Choć z boku wygląda na niepozorną, to każdego dnia znajdzie się tam coś do roboty. Codziennie można też odkrywać na nowo jej uroki. Wiem co mówię, robię tak od lat. I choć wydaje mi się, że znam już jej każdy zakamarek, to jestem pewna, że wiele mnie jeszcze nauczy. 

Na sam koniec zostawiam Was z moją playlistą. Zdecydowanie odzwierciedla ona niemal wszystkie moje zainteresowania. Znajdziecie tam stare polskie piosenki, podśpiewywane nie raz przez moją mamę, czy też takie, których słucham razem z tatą, jadąc samochodem. Nie zabraknie również moich ulubionych utworów z ekranizacji Hobbita, czy LOTR (zaczytywałam się w tych książkach, będąc nastolatką… w ogóle wspominałam, że moja rodzina ma bzika na punkcie książek?). Z kolei na deser zostawiłam Wam kilka ulubionych kawałków polskich artystów, a swoistą wisienką na torcie niech będzie (nikogo niezaskakujący) k-pop. 

Bardziej porąbanej plejki w internetach nie znajdziecie. Miłego słuchania!

Trzymajcie się i zapraszam na Kujawy!

PS. Jeśli zauroczył Was mój kawałek Kujaw i chcecie więcej, to zostawiam Wam link do artykułu Ingi Osmałek, która też pokazała Wam swój kawałek ziemi, jakieś 50 kilometrów na południowy wschód od mojego. 😉