Radio Sfera UMK

Gramy swoje, po studencku!

OFF Festival #3 – eksperymenty

Za nami prawdopodobnie najbardziej muzyczny weekend w roku. Kiedy jedna ekipa Radia Sfera UMK wytrwale pracowała na Pol’And’Rock Festival, druga przeczesywała zakamarki muzyki alternatywnej na OFF Festivalu. O swoich odczuciach po trzecim, a zarazem ostatnim dniu koncertów pisze nasz reporter Piotr Grabski.

Mimo strachu, że koncerty sobotnie postawiły zbyt wysoką poprzeczkę i niedziela pozostawi niedosyt, czekaliśmy z niecierpliwością na pojawienie się w Dolinie Trzech Stawów kilku ważnych osobistości. Czy sprostały one oczekiwaniom? Sprawdźcie relację z trzeciego dnia OFF Festivalu 2018.

Niedzielę zacząłem w mało udanym stylu. Sensations’ Fix, jedna z najciekawszych propozycji kurateli Ariela Pinka, okazało się ogromnym rozczarowaniem. Posłuchajcie sobie, jak ciekawe płyty wydawali w latach 70. Teraz wyobraźcie sobie, że na żywo nie było to nawet w 10% tak dobre. Brzmiało to jak, niestety, straszne popłuczyny po albumach studyjnych.

Jak pisałem w zapowiedzi oraz relacji z soboty, koncert Ariela Pinka był dla mnie jednym z obowiązkowych punktów festiwalu. W rzeczywistości okazał się on jednak prawdopodobnie największym rozczarowaniem tegorocznego OFF-a. Rozumiem, że Ariel mógł być w złym nastroju – co zresztą sam zaznaczył na początku – ale wydaje mi się, że muzyk z takim doświadczeniem i renomą powinien zachować się profesjonalnie, zostawiając pewne emocje poza sceną. Ariel Pink miał być jedną z najgłośniejszych atrakcji tegorocznej edycji, zwłaszcza że przyjechał do Katowic nie tylko jako wykonawca, ale również jako kurator Sceny Eksperymentalnej, a później także DJ. Tym bardziej smutne, że do występu podszedł w sposób lekceważący.

Uciekłem więc do namiotu Trójki, gdzie Clap Your Hands Say Yeah! odgrywali w całości Some Loud Thunder. Przyznam, że chociaż słuchając tego albumu miałem pozytywne odczucia, to nie czekałem na ten koncert – był on dla mnie raczej ciekawostką, w szczególności kiedy dowiedziałem się, że pokrywa się z Arielem Pinkiem na głównej scenie. Nie chciałem się jednak męczyć, oglądając to nie-wiem-co na głównej scenie, i postanowiłem spożytkować ten czas w jeśli nie dobry, to przynajmniej w miarę produktywny sposób. Nie to, żeby CYHSY! zagrali super koncert, ale przynajmniej widać było zaangażowanie, a publiczność, jeśli już wychodziła z tego koncertu, to nie z powodu zażenowania. Miłe, nieangażujące, lecz również nieirytujące granie – w sam raz na leniwy niedzielny wieczór.

Nie wiem co powiedzieć o występie Big Freedii. Były tańce, ba, była wielka impreza i różnorodna muzyka, ale nie nazwałbym tego jednym z najlepszych koncertów OFF-a. Był to chyba trochę przerost formy nad treścią – jeśli ktoś szuka idealnego środkowania między zabawą a koncertem, bardziej polecam zobaczyć Ata Kak lub Wednesday Campanella na żywo.

Za to sto procent dobrego live actu mogliśmy później zobaczyć na scenie Trójki, gdzie czekała na nas Furia. Pisałem w zapowiedzi, że to będzie dobry koncert, i tak też było. Perfekcyjnie zagrany black metal z post-rockiem. Może jestem naiwny, ale widziałem w tym zespole poświęcenie i chęć zagrania naprawdę udanego koncertu. Podobało mi się chyba bardziej niż trzy lata temu na Mgle i na pewno bardziej niż rok temu, kiedy widziałem Furię podczas festiwalu Transgresje w Toruniu.

Po koncercie Furii wybrałem się na scenę eksperymentalną, aby zobaczyć, czy Ariel Pink równie lekceważąco podejdzie do DJ setu. Nie myliłem się! Jego występ zaczął się od dźwięków przypominających podpinanie laptopa pod sprzęt, później Ariel coś pokrzyczał do muzyki w klimacie lo-fi (ale spokojnie, nie przypominało to jego pierwszych albumów), a po dwudziestu minutach przestał grać. Wybaczcie prostotę, ale jedyne, co ciśnie mi się na usta w tym momencie, to „xD”. Tego, co robił Ariel na Scenie Eksperymentalnej  nie można nazwać setem DJ-skim ani nawet wykonywaniem piosenek. Trudno było również uznać to za performans. Mój znajomy określił to upadek człowieka. Nie pokusiłbym się może aż o takie stwierdzenie, ale na pewno nie będę chciał zapamiętać Pinka na podstawie tego festiwalu – zwłaszcza mając w pamięci dobry koncert sprzed trzech lat w Warszawie.

Koncert Grizzly Bear wynagrodził rozczarowanie Arielem. Wspaniałe widowisko, obejmujące najpiękniejsze kompozycje tego zespołu wykonane w magiczny sposób. Na tym koncercie wszystko było bezbłędne: wizualizacje, interakcja z publicznością, ale przede wszystkim – muzyka. Nie wiem, dlaczego ten zespół był dopiero pierwszy raz w Polsce, ale z pewnością czekam na ich ponowną wizytę w naszym kraju.

W międzyczasie wybrałem się na intrygującą mnie Or:lę, ale uciekłem z tego setu, gdyż nie miał on niczego, czym mógłby mnie przyciągnąć. Ot, zwykła, alternatywna potańcówka dla ludzi, którzy nie lubią indie folku.

Tuż po koncercie Grizzly Bear na scenę leśną wszedł Jacques Greene, który miał się pojawić cztery lata temu, lecz musiał odwołać swój przyjazd. Być może czuł się teraz zobowiązany, aby zagrać rewelacyjny set w ramach rekompensaty i w rezultacie rozkręcił niezapomnianą imprezę. Było nu-disco, glitche, future garage, ale przede wszystkim – przez ani minutę nie było nudno. Kiedy już wszyscy myśleli, że Jacques zwalnia, a nawet kończy, to on serwował kolejną bombę. Najlepsze zakończenie festiwalu od czasów live actu Johna Talabota i Pionala z 2013 roku.

Trzeci dzień festiwalu, choć był zdecydowanie słabszy od drugiego, mogę zaliczyć do udanych – tak samo zresztą jak cały festiwal. Cieszy mnie, że OFF Festival wciąż ma do zaoferowania wiele ciekawych rzeczy. Dolina Trzech Stawów oraz przyjeżdżające do niej osoby wciąż tworzą klimat wydarzenia, które nie bez powodu uważane jest za jedno z najciekawszych w Polsce, a według niektórych rankingów nawet w Europie. Jeśli nie byliście na OFF-ie, a jesteście fanami muzyki alternatywnej, to na co jeszcze czekacie?

[fot. Michał Murawski, materiały prasowe]

Autorem wpisu jest Piotr Grabski, red. Agata Drozd.