Radio Sfera UMK

Gramy swoje, po studencku!

Constantine – do piekła i z powrotem

10517341_279550688915593_1914880081515635536_o

Sami tworzymy swoje demony, od których uwolnić się jest niesamowicie trudno lub od których wyswobodzić się nie da. Co jeżeli pomimo naszych starań uwolnienia się od trapiących potworów, życie splata nam psikusa i wpycha nas prosto w ich objęcia? Nie pozostaje nic innego, jak zakasać rękawy i skopać parę demonicznych tyłków.

Constantine to kolejna produkcja w ciągu ostatnich paru lat, która bazuje na serii komiksów wydawanych już pod koniec lat 80 XX wieku przez wydawnictwo DC Comics. Mówiliśmy już o Arrow i zapewne jeszcze zajmiemy się Gotham. Dziś jednak o egzorcyzmach, magii i voodoo w oprawie brytyjskiego akcentu.

Pierwszą rzeczą, jaką należy zaznaczyć, to wierniejsze odwzorowanie serialu względem prototypu, jakim właśnie jest seria komiksów Hellblazer – nie ma się co trudzić szukając komiksów pod nazwiskiem głównego bohatera. Zapewne pamiętamy jeszcze film z 2005 roku o tym samym tytule jak nasz serial. W rolę egzorcysty wciela się w nim Keanu Reeves (dobrze nam znany chociażby z filmów John Wick, Adwokat Diabła). Co było tam dobre, a co złe? Tego nie mam zamiaru oceniać, każdy, kto czytał opowieść graficzną, sam zapewne zauważył drobne różnice i pewne zmiany, jakie wprowadzono w samym filmie – oczywiście bierzmy też pod uwagę, że nie można nigdy oddać 100% tego, co zostało stworzone na papierze; w ekranizacjach obowiązują też pewne zasady – mamy ograniczony czas, aby pokazać wszystko co istotne, ogranicza nas budżet, stan rozwoju technologii efektów specjalnych (jest tego dużo). Skupmy się na tym, co pojawiło się zarówno w filmie, jak i w serialu: otóż, oprócz Johna Constantina, Chasa (którego trochę w filmie skrzywdzono), Papy Midnighta i apokalipsy demonów chcących zamienić ziemię w piekło, nie powtarza się nic. Nawet w tych mogłoby się wydawać drobnych różnicach kryje się potencjał, który wykorzystali twórcy serialu, oddając poniekąd ducha Hellblazera w lepszy sposób (nie należy rozumieć tego jednak jako krytykę samego filmu). Oglądając produkcję NBC można od razu wyczuć nieco lżejszy, ale niczym nie odchodzący od standardów pełnego demonicznych niebezpieczeństw świata, wykreowanego przez Jamiego Delano oraz jego następców i oczywiście „ojca” Constantina – Alana Moore’a.

Constantine - Season 1

Tak więc mamy postać Johna Constantina (Matt Ryan – jego wybór był strzałem w 10), który jest jednym z najbardziej cynicznych, sarkastycznych i jednocześnie bezpośrednich bohaterów, jakich spotykamy w serialach osadzonych wokół tematów paranaturalnych. Johna poznajemy już w pierwszym odcinku (pilocie) w zakładzie psychiatrycznym gdzieś w północnej Anglii, w którym bohater znalazł się na własne życzenie – w ramach „pokuty” za wypadek sprzed paru lat (zdarzenie to odbija się echem w życiu Johna i przypomina o sobie wielokrotnie podczas trwania serialu). Pilot w przypadku tego serialu to nie osobny odcinek, ale nierozerwalna część i wprowadzenie do całej serii. Niestety temat poznanej w nim Isabell urywa się i w kolejnych odcinkach zastępuje ją Zed (Angélica Celaya) – medium, które na szczęście zostanie już z nami do końca, a jej historia, odkrywana tak naprawdę gdzieś pod koniec sezonu, na pewno zaciekawi i wprawi w niemałe osłupienie. W pierwszej odsłonie Constantina poznamy również Chasa (Charles Halford), któremu, w odróżnieniu od filmu, oddano należyte miejsce u boku głównej postaci. Pojawia się tu również Manny (Harold Perrineau), anioł sprawujący pieczę nad poczynaniami naszego sarkastycznego Anglika. Liczba postaci, zarówno tych mających bezpośredni  związek z naszym głównym bohaterem, jak i tych, które urozmaicają akcję serialu rośnie w miarę oglądania. Należy tu jeszcze wspomnieć o Papie Midnight (Michael James Shaw), który niejednokrotnie pojawia się nie jako pomocnik, czy postać neutralna, a raczej przeciwnik Constantina.

10461630_320136144857047_2120508196906750872_n

Co więc odróżnia tę produkcję na tle innych, nie tylko tych bazujących na komiksach czy opowiadających o nadprzyrodzonych mocach, demonach i aniołach seriali? Otóż odpowiedź na to pytanie zależy tak naprawdę od widza. Oprócz zaplecza w postaci fanów serii sprzed lat 90, wyróżniać tę realizację może także charyzma głównego bohatera i jego podejście do skrajnych sytuacji, w których nieraz się znajduje. Czasem jednak musimy nastawić się na dość brutalne zagrania pojawiające się na scenie i nie chodzi tu o brutalność fizyczną, chociaż nie ukrywam, łączy się ona z nią dość ochoczo. Niektóre wybory, jakich dokonują bohaterowie, są dość szokujące, chociaż nie powinniśmy tak naprawdę spodziewać się niczego innego po historii osadzonej w tych właśnie ekstremalnych poniekąd warunkach. I oczywiście znów mamy tu do czynienia z pewnego rodzaju ukłonem w stronę odbiorców innego rodzaju medium, jakim są opowieści graficzne. Jakby nie patrzeć John, możliwe, że trochę samolubnie i z ukrytymi zamiarami, ale jednak pomaga zwalczać czyhające dookoła zło.

Stacja NBC zakończyła pierwszą część przygód Constantina już po 13 odcinkach, a pewne niepokojące głosy zaczynają poważnie zastanawiać. Czyżby serial nie miał dalszych szans na rozwój? Niezaprzeczalnie raduje fakt, iż więcej głosów potwierdza możliwość pojawienia się kolejnego sezonu z nowymi przygodami niepokornego egzorcysty.