Radio Sfera UMK

Gramy swoje, po studencku!

Dźwiękowy totalitaryzm – Laibach w Toruniu [RELACJA]

Uważani za jeden z najbardziej ekstremalnych zespołów świata pojawili się na dwóch koncertach w Polsce, by zasiać kolejne ziarna swojej artystycznej propagandy. Podczas dwugodzinnego koncertu odlatywaliśmy w brutalnych zgrzytach, ale także bujaliśmy się do melodyjnych i chwytliwych przebojów. Laibach udowodnił, że nie uznaje kompromisów.

Nieczęsto w Toruniu goszczą zespoły takiego kalibru. Nasze miasto pozostaje nieco na koncertowym uboczu, a zagraniczni wykonawcy przeważnie pojawiają się w Warszawie, Poznaniu czy Gdańsku. Słoweńska legenda industrialu po pierwsze w dużym stopniu zapełniła salę CKK Jordanki, a po drugie, zaprezentowała się z chyba najlepszej możliwej strony.

Podczas zajmowania przez nas miejsc, z głośników dobiegały dźwięki zapętlonych bębnów, wybijających marsz. Laibach już przed koncertem podkreślił swój radykalny, artystyczny przekaz. Z boków sceny łypały na nas wyświetlone z rzutników facjaty, znane z okładki albumu Opus Dei z 1987 roku, który miał być głównym punktem wieczoru.

Zobacz też: Zlot wolnych dusz, czyli Red Smoke Festival 2024 [ZAPOWIEDŹ]

Fot.: Małgorzata Chabowska]

Na utwory pochodzące z tej płyty musieliśmy jednakże poczekać, ponieważ koncert rozpoczął Vier Personen. W jeszcze niepełnym składzie na scenie, ale z pełną mocą wybrzmiały awangardowe dźwięki, wywołujące niepokój. Nieco spokojniej zrobiło się, gdy na scenie pojawił się Milan Fras, który dzięki swojemu chropowatemu i niepodrabialnemu głosowi, był niczym narrator bardzo dziwnej opowieści…

Laibach to nie tylko muzyka. Na przekaz tego kolektywu patrzeć należy całościowo, a w przypadku tego koncertu, nie było to trudne. Wielki telebim za plecami muzyków wyświetlał filmy i tłumaczenia nieanglojęzycznych tekstów. Pojawiały się sylwetki przywódców dawnych mocarstw, a także symbole religijne, czy te związane z ustrojami politycznymi. Tak, przewijała się również swastyka. Radykalnie i zgodnie z charakterystyką przekazu Laibacha. Występ ten musiał być trudny dla osób wrażliwych na światło, gdyż w tej kwestii także działo się dużo.

 

Momenty wytchnienia były tylko chwilowe. W Smrt in pogin mieliśmy okazję kilkukrotnie usłyszeć freejazzowo-industrialowe odloty, napędzane przez przykutych do swoich zestawów syntezatorów Lukę Jamnika i Sašo Vollmaiera. Na scenie pojawiła się także Marina Martensson, której głos w Alle Gegen Alle nadał wręcz operowego charakteru. Po tym utworze telebim poinformował nas, iż zespół powróci na scenę po dwudziestominutowej przerwie.

Zabieg ten dał nam odetchnąć po bardzo intensywnej pierwszej części koncertu. Druga poświęcona była, zgodnie z obietnicą, płycie Opus Dei. Usłyszeliśmy z niej osiem utworów – część pozostała wierna oryginalnym wersjom, a część została przez współczesnego Laibacha przerobiona. Otwierający płytę Leben heißt Leben wzbogacony został wokalem Mariny, a podczas Leben: Tod muzycy podjęli pierwszą (nieudaną) próbę wspólnego klaskania z nami. Geburt einer Nation (przeniesiony kilka utworów względem płytowej kolejności) utrzymany został w tanecznej stylistyce. Trochę ta piosenka przełamała publiczność, bo przy wieńczącym tę część koncertu utworze tytułowym (czyli przeróbce Life is Life Opus) radośnie śpiewała refren.

[Fot.: Małgorzata Chabowska]

Przyszła kolej na bisy. Członek ekipy technicznej przesunął statyw mikrofonu należący do Martensson na przód sceny, co zapowiedziało charakter następnych piosenek. Trzy utwory, z kumulacją w słuchanym przez nas na stojąco I Want to Know What Love Is wybrzmiały w wokalnym duecie, niezwykle wzruszająco i podniośle, a także… ckliwie. Oczywiście w coverze Foreigner nie mogło zabraknąć szczypty humoru – na ekranach wyświetlano wtedy interaktywną wersję okładki albumu Love Is Still Alive. Na zakończenie wybrzmiała spokojna wersja Strange Fruit Billie Holiday, a po niej na ekranie wyświetlono informację, że z Laibachem widzimy się już niedługo. W piekle…

Wspaniały to był koncert, nie zapomnę go nigdy. W trakcie tego wieczoru targała mną szeroka paleta emocji, od przerażenia, przez zdziwienie, po błogość. Wszystko brzmiało bardzo selektywnie i doniośle – sala Jordanek jest wręcz stworzona pod takie wydarzenia. Laibach potwierdził swój ekstremalny status, a także pokazał, kto jest niekwestionowanym królem rearanżacji utworów innych artystów.

[Fot.: Małgorzata Chabowska]