Radio Sfera UMK

Gramy swoje, po studencku!

Lekko przyszło, lekko poszło – recenzja filmu „W domu innego”

Rok 1946. Koniec II wojny światowej, ale nie koniec napięć i uprzedzeń w społeczeństwie. W takich realiach reżyser James Kent przedstawia nam trójkę głównych bohaterów, wokół których rozgrywa się przedziwny trójkąt miłosny.

Brytyjski pułkownik, jego żona i niemiecki architekt mieszkają w jednym z domów na obrzeżach zniszczonego Hamburga. W tych smutnych realiach każdy z bohaterów musi sobie poradzić z osobistymi tragediami mającymi ogromny wpływ na ich życie.

Filmowi zarzucić można wiele. Jednak najbardziej rażący jest miałki scenariusz. Fabuła spieszy się, żeby dobić do finału, jednak po drodze gubi najważniejsze elementy, dzięki którym głębszy sens filmu zanika. Przykładem może być kompletnie niezrozumiała relacja brytyjskiej żony i niemieckiego wdowca. Nawiązują oni romans, być może zakochują się w sobie, jednak zbudowane jest to na trzech przelotnych spojrzeniach i jednej kłótni. Nie rozumiemy bohaterki, która w jednym momencie szczerze nienawidzi Niemców, a w drugiej zachowuje się tak jakby ten problem nigdy nie istniał. Owszem przemiana głównej postaci w filmie jest zjawiskiem często spotykanym, jednak tutaj nie ma właśnie żadnej przemiany czy wydarzeń, które pokazałyby nam dlaczego piękna Rachael (Keira Knightley) zachowuje się tak, a nie inaczej. Myślę, że winę może za to ponosić niezgodność punktów widzenia scenarzystów, których przy tym projekcie było aż trzech (w tym autor książki, na podstawie której powstał film). Dochodząc do wspólnej wizji pominęli fragmenty, które zdecydowanie podciągnęłyby fabułę filmu.

Fabuła jest skonstruowana tak, że nie mamy czasu na to, aby dobrze poznać bohaterów i zrozumieć ich problemy. (fot. Youtube)

Jednak pomimo luk i wad scenariusza film ogląda się dobrze. Dajemy się wciągnąć w historię, która potrafi zaskoczyć. W tym momencie warto pochwalić główne role męskie. Alexander Skarsgård przekonuje jako wdowiec o dobrym sercu, a Jason Clark sprawdza się jako brytyjski pułkownik uciekający przed problemami w pracę. Obaj wyciągają z nijakiego scenariusza jak najwięcej. Natomiast sama Keira Knightley poprawna, ale odnoszę wrażenie, że jej gra aktorska ogranicza się do pewnych ram, z których już nigdy nie wyjdzie. Patrząc na graną przez nią Rachael nadal widziałam aktorkę, a nie brytyjską żonę targaną żałobą w powojennych czasach. Artystka miała duże pole do popisu, ale nie wykorzystała danych jej możliwości. Brak chemii między nią a Alexandrem Skarsgårdem z pewnością tego nie ułatwiał. Dobór tej dwójki jako filmowej pary kochanków był zdecydowanie nietrafiony.

Film trwa niecałe dwie godziny. W tym przypadku uważam, że warto byłoby dołożyć pół godziny fabuły, która rozwinęłaby wątek żałoby, romansu, a może i powojennych problemów z jakimi borykały się obie strony. Duży potencjał jaki miała ta produkcja został wykorzystany maksymalnie w połowie. Finalnie otrzymaliśmy poprawny melodramat, który ani nie razi w oczy, ani nie zostaje z nami na dłużej.

Ocena: 6/10

Tekst powstał we współpracy z siecią kin Cinema City Poland.

 

 

 

 

 

[fot. Youtube]