Radio Sfera UMK

Gramy swoje, po studencku!

Artur Andrus – Sokratesa 18

Najpierw jest debiut, później eksperyment, a trzecia płyta wszystko weryfikuje. Prawda? W przypadku albumu „Sokratesa 18” Artur Andrus powrócił do tego co znamy z pierwszej płyty – odrobiny melancholii, solidnej dawki andrusizmów i ballad dziadowskich przyprawionych nienachalnym udziałem gości specjalnych.  

Artur Andrus wydaje płyty z przyjemną cyklicznością. Co 3 lata pisze i zbiera materiał weryfikowany na bieżąco podczas spotkań z publicznością, recitali i koncertów. Używając słowa zagranicznego, taki koncertowy feedback bardzo się opłaca. Dostajemy piosenki, które już znamy, a parafrazując klasyka to nie tylko znamy, ale już lubimy i w dodatku potrafimy odśpiewać.

Z wyjątkiem 3 utworów wszystkie wyszły spod muzycznego pióra Łukasza Borowieckiego. Zmienił się nieznacznie również skład muzyków towarzyszących Andrusowi w studiu. Z jakim efektem? Niezmiennie przyjemnym dla ucha. Chociaż mocno zdziwił mnie właściwie zupełny brak Wojciecha Steca, zarówno w części instrumentalnej, jak i masteringu.

Po „Cynicznych córach Zurychu” bardzo obawiałam się kolejnej płyty Artura Andrusa. Wielka impreza, mnóstwo zaproszonych gości i utwory trudne do odśpiewania solo. Oczywiście na „Sokratesa 18” są również goście: w „Szopce d-moll op. 66” gościnnie na talerzu i łyżce (!) gra Wojciech Karolak, a w wokalizach i chórkach w „Cioci w gablocie” można usłyszeć Dorotę Miśkiewicz. Jest również Grupa MoCarta w utworze prawie chóralnym „Sybciej, wyzej, mocniej”. Jednak płyta w warstwie koncepcyjnej nawiązuje do spokojniejszej „Myśliwieckiej”.

Album o podróżach – tak o swoim dziele pisze Autor. Historie liryczne przeplatają się z wziętymi z życia andrusowymi żartami. Wszystko w 46 minut i sekundę dookoła płyty. Album otwiera liryczny walczyk „Bez Katarynek” o „zjawisku pocieszenia względnego”. Podobno historia prawdziwa. Podobnie jak w trzecim na płycie i równie lirycznym „Przy Kościele Santa Croce”. O tym, że Artur Andrus czerpie inspiracje niemal z każdego możliwego źródła wiadomo powszechnie, co nie zmienia zaskoczenia z powodu utworu „Babka w Czapce”. Dramatyczna historia zainspirowana przygodami szympansa Wikinga, mieszkańca warszawskiego ZOO. Czym się to skoczyło? Więziennym blusiorem (nie bluesem, tylko blusiorem) z wyjątkowo gardłowym wokalem (!).

Przyznam się bez bicia, że następnym utworze zrobiłam głośniej na intro. Myślałam, że z wokalem wejdzie Król Elvis. „Ciocia w Gablocie” (duet z Dorotą Miśkiewicz) dość odważne dzieło na temat wieku kobiet i polskiego sądownictwa w klimacie „Fever”. Takie rzeczy tylko na „Sokratesa 18”. Do standardów jazzowych sięgnął już Artur Andrus przy okazji swojej drugiej płyty („Mona Lisa – rodowód”). Tym razem wybór padł na inny standard. Ten, do którego polski tekst napisał również Mistrz Młynarski. Przy „Stargard In The Night” chciałoby się powiedzieć, że i Ty możesz być Frankiem Sinatrą.

Twórczość Fryderyka Chopina to nasze dziedzictwo narodowe. Podobnie jak szopki, mazurki i Wojciech Karolak. „Szopka D-Moll Op.66” nie powstałaby, gdyby nie znajomy, który zna mamę pochodzącego z Torunia Pawła Wakarecego, finalisty XVI Międzynarodowego Konkursu Pianistycznego im. Fryderyka Chopina. Utwór skomponowany przez Łukasza Boroweckiego miał zabrzmieć chopinowsko i brzmi. Kolejne dwa utwory to utrzymane w andrusowym stylu ballady. „Od Jokohamy do Fujisawy” krótka historia o tym jak od zgubionego plecaka można przejść do tęsknoty za Nią. „A Jak Patrzy się z Przehyby” to efekt pracy nad serią „Z Andrusem po Galicji”. Kto oglądał ten wie.

„Sybciej, Wyzej, Mocniej” to jest w sumie ten utwór na płycie, przy którym zaczęłam się zastanawiać co się dzieje w głowie Pana Artura. Jak wyglądają te napady twórcze? Czy to wina diety, wychowania, sposobu filtrowania informacji? I gdzie byli rodzice?! Mogli być przy Sokratesa 18. Adres na Bielanach, muzyka z Czerniakowa – tak w skrócie można opisać utwór tytułowy. Utrzymana w grzesiukowym stylu „Sokratesa 18” to ballada trochę dziadowska o bocianach albo o związkach, do wyboru.

Utwór jedenasty (czyli ten tuż przed bonusami) to dixielandowa historia księcia Leszka Czarnego, syna Kazimierza I Kujawskiego. Ach, gdyby każde muzeum w ofercie miało audio ścieżkę turystyczną z utworami nawiązującymi do postaci historycznych regionu! Już nie byłoby nudno na wycieczce klasowej i w muzealnych papuciach. Album zamykają dwa dodatki specjalne: duet z Czesławem Mozilem („Trzeba mieć specjalną skrzynię”) oraz wersja instrumentalna  „Szopki d-moll op. 66” w wykonaniu Pawła Wakarecego.

Album „Sokratesa 18” to „niespłaszczona kulminacja wrażeń” (a miało nie być laurki…). Dlaczego? Proponuję posłuchać i sprawdzić.

Zdjęcie: materiały nadesłane