Radio Sfera UMK

Gramy swoje, po studencku!

Bokka – Bokka (2013)

Ich muzyka mówi sama za siebie. Tajemnicza BOKKA ujawniła swój debiutancki album! Czy jest to najbardziej elektryzujący i zaskakujący zespół i debiut muzyczny tego roku?

Jedno nie ulega wątpliwości – formacja BOKKA to jedna z najbardziej tajemniczych formacji na polskiej scenie muzycznej. Na oficjalnej stronie internetowej BOKKI znajdują się tylko teledysk do singla „Town Of Strangers” i linki do profili na portalach społecznościowych, na których oprócz aktualności związanych z premierą debiutanckiego albumu trudno znaleźć jakiekolwiek informacje. Ale do rzeczy, przecież nie chodzi nam o imiona, nazwiska, czy rozmiar butów członków zespołu (choć podobno to nazwiska znane i uznane), nam chodzi o muzykę!

Słuchając albumu pierwszy raz ma się wrażenie, że muzyka powstała od niechcenia i bez pośpiechu. Słuchając go drugi raz można odnaleźć całe bogactwo inspiracji latami 1980. Słuchając po raz trzeci nie można się już oderwać. „BOKKA” to spójna płyta z 13 utworami, które można potraktować jako jedną, 41-minutową suitę. Co istotne motorem tej suity jest eksperyment.

Spójny album przypomina dobre czasy, kiedy wszystkie utwory stanowiły integralną całość, a nie tylko zbieraninę przypadkowo nagranych w pośpiechu piosenek.

Po sennym, ale mimo wszystko wyrazistym preludium „Found Something” dynamika albumu wzrasta. I tu pojawiają się pierwsze eksperymenty. Singlowy „Town Of Strangers” zaskakuje niekonwencjonalnym wykorzystaniem jako werbla… rytmicznie potrząsanej butelki z wodą. Kiedy dodamy do tego niezwykły wokal i wyjątkowy teledysk, to otrzymujemy gotowy przepis na sukces. Właśnie – wokal! Momentami można odnieść wrażenie, że słuchamy Bjork, Tori Amos czy Kate Bush. Jednak nie na preludium i singlu kończy się album. Kolejny utwór – „K & B”, wydaje się być stworzony do wakacyjnej playlisty. Czy to dobrze? Nie wiem, ale na pewno jest jednym z najbardziej energetycznym utworów na całej płycie. Napędza ją.

Eksperymentów ciąg dalszy następuje w „Strange Spaces”. Intro przywołuje echo pierwszych nowofalowych albumów Republiki (początek lat 1980.). Z niego rozwija się elektroniczny beat. I mogłoby się wydawać, że nic już nas w tym utworze nie zaskoczy, a jednak. Tuż przed końcem pojawia się wyjątkowe, trochę psychodeliczne solo przesterowanej gitary, przywołujące Jimiego Hendrixa, King Crimson czy chociażby działający w Meksyku na początku lat 1970. El Bandido. „Places I’ve Never Been To” to z kolei najbardziej melancholijny i oszczędny utwór na płycie. Kolejny „Paris” jest jakby żywcem wyjęty ze ścieżki dźwiękowej do „Wielkiego błękitu” Luca Bessona (rok 1988). Zwielokrotniony głos wokalistki wywołuje dreszcze, szczególnie odsłuchiwany przez słuchawki. Podobne wrażenie wywołuje, jakby szeptany do ucha „Meet My Shade”. Przy „Reason” nie można się pozbyć wrażenia, że w studiu oprócz BOKKI byli również Annie Lennox i David Stewart z Eurythmics (znowu lata 1980.).

Zdecydowanie najciekawszy z proponowanego zestawu – tekstowo, wokalnie i muzycznie – jest „I Am All That I’ve Lost”. Nie można się oderwać od surowej stylistyki uderzająco podobnej do twórczości Bjork. Następujący po nim „Violet Mountain Tops” nie daje rady. Nie porywa, jakby zabrakło pomysłu na wyciągnięcie czegoś więcej przed wielkim finałem. Zamykające album „The Mirror” to kolejne wyjątkowe zaskoczenie. Można odnieść wrażenie, że na zakończenie wybrane zostały „odpady” ze stołu montażowego w postaci wyraźnie rozciągniętej taśmy. A może to taśma wyjęta z wysłużonego „jamnika” i rozciągnięta od niekończącego odtwarzania? Eksperyment przy „The Mirror” upewnia nas, że słuchamy materiału mocno obciążonego latami osiemdziesiątymi, nie tylko w warstwie muzycznej.  Zostają jeszcze krótkie, ale wyraziste interludia:  „So Empty” oraz „So Dreamy”. Trochę szkoda, że nie rozwinęły się one w dłuższe formy, szczególnie ten ostatni.

Album to miłe zaskoczenie późnej jesieni. Trudno oprzeć się wrażeniu, że tworzeniu materiału towarzyszyły i dobra zabawa, i pomysł. Spójny album przypomina dobre czasy, kiedy wszystkie utwory stanowiły integralną całość, a nie tylko zbieraninę przypadkowo nagranych w pośpiechu piosenek.

 

 

 

Zdjęcie: nadesłane