Radio Sfera UMK

Gramy swoje, po studencku!

Galaktyka uformowana z wierzeń. WIJ – „Przestwór” [RECENZJA]

Macki protometalowego WIJ-a oplotły mnie już za sprawą debiutu Dziwidło, a ze względu na drugą płytę, zaciskają się jeszcze gorliwiej. Choć w przypadku Przestworu nie dostajemy już okultystycznego paktu, czy sensualnego zaśpiewu, to wkraczamy w czeluści nieznanych wymiarów. W przestrzenie międzygatunkowe i wszechstronne.

Otacza Cię ciemność – głęboka, pochłaniająca, złowróżbna. Z przytłaczającej, atramentowej plamy wyłaniają się delikatne, jasne przebłyski. Dziewięć nierównych planet. Każda z nich odmienna, osobliwa, lecz tak samo plugawa i niedogodna do ludzkiego poznania.

Kroczysz drogą po wymiarach, stoisz na granicy wszechświatów w… przestworze. W rozległej przestrzeni, niemającej zenitu.  

Zespół wypełzł z mroku, łącząc metaforyczne teksty, mistycyzm z ezoterycznością, dziwactwa z wierzeniami. Na najnowszym albumie – Przestwór – możemy doświadczyć jeszcze większego spektrum różnorodności. WIJ na płycie wykreował wszechświaty wkraczające w mitologię grecką i słowiańską. Eksploruje szczeliny podwodnych głębin, a także penetruje ruiny komiksowych historii. Stworzone opowieści tworzą oddzielne, kompletne planety, które rezonują obok siebie w przestrzeni.

Każdy z wymiarów zbudowany jest z innych cząsteczek, także tych gatunkowych. Zespół na Przestworze jeszcze dosadniej intryguje formą – dodaje do utworów thrashowe wstawki, elektroniczne dźwięki, czy melancholię gotyckiego rocka. WIJ już na Dziwidle nie był oddany jednemu gatunkowi muzycznemu. W debiucie mogliśmy doświadczyć połączenia proto/doom metalu z elementami rock’n’rolla. W przypadku najnowszego albumu haniebna byłaby jakakolwiek próba sklasyfikowania tak niejednostajnej struktury (choć pośrednio to zrobię, lecz nie w wymiarze całej płyty, a w analizie poszczególnych utworów). Przestwór ma bowiem pozostać rozległy, niezbadany, a w konsekwencji – perwersyjny.

fot. Adam Grygierzec

Chodź unosić się w „Przestworze”

Panzerfura 

Na krucjacie przeciw życiu doświadczamy w istocie poezji śpiewanej opowiadającej o rebelii maszyn. Płyta rozpoczyna się energicznym, thrashowym wydźwiękiem. Szybkimi riffami gitary barytonowej oraz melodyjnym wyciem wokalu. Jest szybko, agresywnie, a wręcz – mechanicznie.

Poroniec

Ja Poroniec, nie będę służyć Tobie – poroniec, podły, wrogi demon, wywodzącym się z duszy poronionego dziecka lub spędzonego płodu W Porońcu wchodzimy do krainy plugawych, obskurnych wierzeń słowiańskich. To najbardziej „dziwidłowy” kawałek. Przesiąknięty ezoteryką, mrokiem i brzydactwem. Poroniec to esencja doom metalu, gdzie przechodzimy od monumentalnych, ciężkich fragmentów do bardziej delikatnych, melodyjnych partii.

Oko 

Oko nanizane na srebrzystą nić – już na początku utworu, wrzuceni zostajemy w hipnotyczny seans z elementami elektroniki. Ma się wrażenie, jakby oko, o którym jest mowa, obracało się w ciemnej próżni, pochłaniając wszystko wokół. W klipie doświadczamy psychodelii, podsyconej czarnoksięstwem, wróżbami i mistycyzmem. Oko obkręca także wśród hard rocka i rock’n’rolla. Z pewnością jest to jeden z lepszych utworów na płycie, z przenikliwym, charakternym refrenem.

Brek Zarith 

Na wysokim klifie wkraczamy w świat Thorgala, komiksu science fiction-fantasy. Brek Zarith jest niezmiernie monumentalnym utworem w gotyckim charakterze. Przeważają w nim częste zmiany tempa i intensywności. Wszystko w egzotycznym, orientalnym klimacie. W wersie – Musi zginąć, Brek Zarith musi zginąć – intrygująco użyto dwóch głosów, nadając utworowi jeszcze większej podniosłości. Tuja Szmaragd eksperymentuje ze zmianą tonacji i ukazuje swój ogromny wachlarz zdolności wokalnych.

Brek Zarith odstaje od pozostałych utworów, jest najbardziej innowacyjny, co nie każdemu słuchaczowi przypadnie do gustu. Według mnie jest to najlepszy kawałek na płycie, z racji właśnie tej odmienności.

Lete

Brodząc purpurową rzeką Lete, mamy całkowicie utracić pamięć, by dostąpić reinkarnacji i zapomnieć o przeszłych żywotach. Utwór nawiązuje do mitologii greckiej, gdzie wspomniany strumyk jest jedną z pięciu rzek krainy ciemności, Hadesu. Płyniemy w utworze wolniej niż w przypadku pozostałych pozycji na płycie. Lete jest bardziej melancholijna, posępna, co bardzo dobrze współgra z opowieścią o zatraceniu duszy śmiertelnej.

Lucyferyna 

Ja nie z światła, ja nie z cienia …, to nie jej dom. Tytułowa Lucyferyna, nie przynależy do tego świata i chce odejść. Oznajmia to słuchaczom melodyjnym wokalem. Pełnym delikatności, a zarazem stanowczości. W porównaniu do świetnej pracy wokalnej warstwa instrumentalna Lucyferyny nie wprawia mnie w zachwyt. Brakuje w melodii większej ekspresji i wyrazistości.

Niezatapialny 

Małej wiary gad – Bazyliszek – obślizgłe stworzenie mityczne pojawiające się w baśniach. Niezatapialny jest następnym utworem o intensywnym, potężnym brzmieniu. W warstwie instrumentalnej położono przede wszystkim na równe, systematyczne tempo w rytmie rock’n’rollowego ducha. W balladzie ludowej o wężu z legend także nie brak elementów kontrastowych. W tym przypadku było nim użycie growlu, który idealnie odwzorował ryk obskurnego Bazyliszka.

Skrzypłocz 

Starszy niż świat, jaki dziś go znamy – skrzypłocz, rodzaj obejmujący kilka reliktowych gatunków staroraków. Utwór przypomina słuchaczom, że my też kiedyś pójdziemy na dno i staniemy się zmumifikowanym reliktem. Zatopieni w galaktycznych głębinach mórz.

Z raju won 

Dusza jest więzieniem ciała i nie wypuści jej nawet thrashowy łomot. „Z raju won” jest pełny wręcz punkowej energii i szybkości, które łączą się także z ciężkimi gitarowymi riffami charakterystycznymi dla heavy metalu. Odpowiedni utwór na zakończenie płyty – gwałtowny i pozostawiający niedosyt.

Zobacz też: „Czasem jestem przebrana za metalową Barbie” – wywiad z Marią Lengren z zespołu Wij

Okładka albumu autorstwa Maurycego Gomulickiego

Nowa płyta to absurd, perwersja i wybijająca się szczególnie – oryginalność. Nietuzinkowość, na którą składa się z dopracowana warstwa liryczna, czy ciekawe sekwencje melodyczne. Niejednokrotnie urozmaicone pomrukami, wysokimi akcentami w wokale czy growlem.

Pomimo dopracowania szczegółów w każdym z utworów, album wydaje się być dość niestabilny w swojej kreacji. Każdy z kawałków jest zasadniczo samodzielny, wyróżnia się odrębną historią, mającą swój początek i zakończenie. W moim odczuciu brak w płycie jednoznacznego scalenia. Nici, która połączyłaby w całość każdej pozycji. Choć może włóczką spajającą całokształt albumu jest poniekąd sam tytuł – Przestwór. Przestrzeń otwarta, szeroka, w której pomieszczą się wszystkie różnorodne, wyimaginowane światy (i być może to jest ta niejednoznaczna klamra kompozycyjna).

WIJ wysunął macki w terytoria nieznane, tworząc galaktykę uformowaną z wierzeń i ciemnych historii. Nie jest to zespół, który można spłycić twierdzeniem „kolejna stonerowa kapela z ciekawą wokalistką”, WIJ to coś więcej. Coś niezmiernie wyszukanego i tym samym intrygującego.

Zdjęcie zespołu WIJ z toruńskiego koncertu w NRD [Fot.: M.Chabowska Fotografia]

[Fot.: materiały Piranha Music; Maurycy Gomulicki]