Radio Sfera UMK

Gramy swoje, po studencku!

#SfeGra Nowe szaty jeża. Recenzja „Sonic Frontiers”

Pierwsze, wydane ponad 30 lat temu, gry z naddźwiękowym jeżem Sonikiem cieszyły się niezwykłą popularnością i dziś otoczone są wręcz kultem. Postać ta nie miała jednak farta gdy doszło do przejścia w trójwymiar. O ile tytuły z początku lat dwutysięcznych przyjęte były dość ciepło przez fanów oraz krytyków, o tyle dalsze odsłony serii dzielą społeczność od lat, niektóre z nich uznawane są wręcz jednogłośnie za najgorsze gry w historii branży. Samo studio też niejednokrotnie gubiło się, całkowicie przebudowując rozgrywkę Sonica w kolejnych odsłonach. Sonic Frontiers to jeszcze jedno nowe podejście – tytuł, który miał przywrócić Sonica do dawnej chwały. Czy gra spełnia te oczekiwania? Przekonajmy się.

Jak ściągać, to od najlepszych

Deweloperzy postawili przed sobą ważne zadanie – tym razem fabuła musi być prosta, żeby graczy nie odrzuciła mnogość przyjaciół Sonika i nadmiernie przekombinowanym wątkiem głównym. W większości im się to udało. Oto Sonic udaje się w stronę nieznanych wysp Starfall, gdzie wykryto silne działanie tzw. Szmaragdów Chaosu, a towarzyszy mu Tails, Amy oraz Knuckles. Grupa rozbija się, Sonic budzi się na opuszczonej wyspie Kronos, a cała reszta zostaje uwięziona w tajemniczej cyberprzestrzeni.

Cała gra podzielona jest na pięć wysp. Celem gracza jest uwolnienie towarzyszy bohatera poprzez wchodzenie z nimi w liczne interakcje. Trudno nie zauważyć w tym miejscu inspiracji The Legend of Zelda: Breath of the Wild. Gracz zostaje wrzucony w nieznany, dziki świat, pełen niebezpiecznych stworzeń – są tu nawet groźne roboty, pozostałość po starożytnej rasie. Inspiracja Zeldą działa tu na plus  – to coś nowego w grach z Sonikiem, a wyspy są dość spore, dzięki czemu jest to właściwie pierwsza gra z Sonikiem, której przejście nie zajmuje jednego popołudnia. Wadą wysp jest jednak to, że są dość monotonne wizualnie. Mamy trzy biomy – nizinny, pustynny oraz wulkaniczny, i kiedy zobaczymy jeden fragment wyspy, to tak jakbyśmy zobaczyli całą.

Mój jeż jest fanatykiem wędkarstwa

Na szczęście, na wyspach jest co robić. Podstawową rzeczą do roboty są misje odblokowujące mapę terenu – w całej grze jest ich ponad 120 i są to bardzo krótkie wyzwania, polegające choćby na rozwiązaniu prostej zagadki środowiskowej lub dotarciu do odległego celu w ustalonym czasie. Podobały mi się – są bardzo proste, ale jest ich sporo i można się przy nich zrelaksować. Relaksujące to ogólnie dobre określenie na wszystkie aktywności w grze – mapy wypełnione są znajdźkami, nie przesadzając, tysiącami malutkich wyzwań platformowych. Podróżowanie po wyspach ułatwione jest przez ustawione co krok szyny i platformy, których używanie jest niezwykle przyjemne.

Fot.: Prima Games

Oprócz biegania po otwartych terenach, w każdym świecie znajdują się portale do klasycznych, liniowych poziomów oraz specjalne łowiska. Sam spędziłem w trakcie gry dobrą godzinę łowiąc ryby. To całkiem odprężająca zabawa, a nagrody za połowy znacznie przyspieszają proces ulepszania umiejętności Sonica. Dzięki nim można również odkrywać audiologi antagonisty, dr. Eggmana. Poza tym przyjdzie nam walczyć z wielkimi bossami, z których wylatują trybiki wymagane do odblokowywania poziomów. Da się tu również odnaleźć liczne utwory ze ścieżki dźwiękowej starszych gier do słuchania podczas swobodnego biegania.

Gotta go fast

Gra proponuje rozszerzenie mechanik wprowadzonych jeszcze w Unleashed z 2008 roku. Sonic sam z siebie porusza się dość szybko, a po wciśnięciu przycisku odpowiedzialnego za Pęd, przyspieszy do bardzo wysokiej prędkości. Mechanika ta jest bardzo lubiana przez fanów niebieskiego jeża, toteż nic dziwnego, że nie wymyślano koła na nowo. Żeby dopasować ten niezwykle szybki styl poruszania postaci do otwartego świata, Sonic stał się znacznie bardziej sterowny i gracz ma nad nim większą kontrolę w powietrzu.

Dodatkowo, szeroko znany atak naprowadzany jeża wyprowadza się teraz innym przyciskiem niż skok. Moim zdaniem to świetna zmiana, gdyż w poprzednich grach często zdarzało się, że bohater atakował przeciwnika, zamiast wykonać podwójny skok. Sama walka też została rozwinięta. Sonic na małym drzewku umiejętności odblokowuje nowe ruchy, choć nie ma tu za bardzo o czym się rozpisywać. „Kombosy” to zwykłe skróty do ruchów wykonywanych automatycznie, które ładnie wyglądają i zadają potężne ilości obrażeń. Statystyki Sonica da się też ulepszać, więc pod koniec przygody bohater jest praktycznie niezniszczalny i niepokonany, a prędkość osiągana w trakcie pędu jest wręcz absurdalna.

Fot.: Game Rant

Wszystkie te mechaniki teoretycznie powinny być testowane w walkach z bossami i w poziomach uprzednio wspominanej cyberprzestrzeni, ale niestety oba te elementy to lekki zawód. Starcia z bossami mają świetną muzykę i ciekawy design, ale przez bardzo prostą walkę, raczej nie robią na nikim wrażenia i bardzo szybko się kończą. Poziomy zaś miały duży potencjał, biorąc pod uwagę usprawnione sterowanie, ale studio zupełnie poddało się przy ich projektowaniu. Część misji wyciągnięta jest z żywcem ze starych gier, a trzy na cztery możliwe otoczenia są znane fanom od lat z klasyków. To aż przykre, że Sonic Team po raz kolejny katuje graczy Green Hill Zone i Chemical Plant Zone. Sama rozgrywka w tych liniowych etapach jest w porządku – jest tu niezłe poczucie prędkości, są dobrze przemyślane pod względem alternatywnych ścieżek oraz mają potencjał do speedrunowania. Szkoda tylko, że zupełnie nie zapadają w pamięć.

‘Cause I am Undefeatable

Fani serii od lat śmieją się, że czasami lepiej by było, gdyby zamiast gier powstawały albumy muzyczne. I jest to poniekąd prawda – Sonic ma gigantyczne szczęście do kompozytorów i soundtracki właściwie nigdy nie zawodzą. Tym razem również jest naprawdę dobrze. Większość muzyki to wpadające w ucho utwory elektroniczne – moim ulubionym jest bardzo rytmiczne i wpadające w ucho Go Slap. Zupełnie odmienne są utwory rockowo-metalowe, towarzyszące walkom z bossami. Pokusiłbym się o stwierdzenie, że mają odwrócić uwagę gracza od słabej walki – są rewelacyjne. Wykonywane przez Kellin Quinn Undefeatable to całkowicie pompatyczna jazda bez trzymanki, która idealnie trafia w moje gusta. Niczego sobie są również utwory Find Your Flame oraz I’m Here.

Czytaj również: Biegnij Tom, biegnij! Mission: Impossible – Dead Reckoning Part One [RECENZJA]

Można by powiedzieć, że ten typ muzyki zupełnie nie pasuje do spokojnej platformówki, ale tej serii wcale nie są obce takie brzmienia.  Można się o tym przekonać, zbierając porozrzucane po świecie utwory ze starszych gier. Gra dzięki temu staje się jak jedna wielka szafa grająca. Bieganie po świecie Frontiers w rytm takich kultowych utworów jak Escape from the City czy His World to czysta przyjemność. Gorąco zachęcam do zapoznania się ze ścieżką dźwiękową zarówno tej gry, jak i starszych odsłon.

Fot.: Gematsu

Brzydkie jeżątko

Żeby nie było za pięknie, grafika niestety w żadnym stopniu nie dorównuje oprawie muzycznej. Gra sprawia wrażenie, jakby była tworzona w pierwszej kolejności na Nintendo Switcha, a potem przeniesiona na PS5 bez większych zmian. Niestety, jest po prostu… miernie. Poziom grafiki w żaden sposób nie przerasta genialnego Generations z 2011, a przez dość puste obszary otwartego świata wygląda wręcz gorzej. Wrażenie potęguje fakt, że większość elementów świata, takie jak rampy, szyny, czy nawet przeciwnicy, nieustannie pojawiają nam się tuż przed oczyma i silnik ma ewidentny problem z ich doczytywaniem, przez co czasami skaczemy w stronę czegoś, czego nawet nie widzimy. Modele postaci wyglądają w porządku, ale sprawiają wrażenie plastikowych. Coś dobrego mogę za to powiedzieć o płynności gry – przez ponad 20 godzin rozgrywki trzymała niezachwiane 60 klatek na PS5 w 1800p, co sprawia, że biega się naprawdę płynnie.

(R)ewolucja?

Trudno mi podsumować grę, która wywołuje we mnie tak ambiwalentne uczucia. Z jednej strony, bawiłem się świetnie, zdobywając w grze wszystkie trofea i wiem, że będę do niej wracał, a jej ścieżka dźwiękowa będzie mi długo towarzyszyć. Z drugiej, nie da się przymknąć oczu na tyle niedoróbek. Gra zwyczajnie potrzebowała więcej czasu w produkcji – dostaliśmy świetną bazę, dopracowane podstawy rozgrywki, ale zabrakło szlifów w sferze technicznej oraz przy projektowaniu poziomów. Produkcja ta to zdecydowany krok w dobrym kierunku dla Sonic Team – znaleźli w końcu nową drogę, która pasuje do tej postaci i która zdecydowanie bije na głowę produkcje z ostatnich dziesięciu lat. Ale kilka kluczowych elementów gry wciąż wymaga pracy. Liczę, że kolejna część serii skorzysta z potencjału Frontiers, ale dostaniemy ciekawsze projekty poziomów i następna gra zmiecie wszystkich z planszy. To co dostaliśmy teraz jest dobre, ale Sonic zasługuje na coś wybitnego.

Gra jest dostępna na platformach PS4/PS5, Xbox One i Series S/X oraz Nintendo Switch zarówno w wersji cyfrowej, jak i pudełkowej.

Posted in Gry