Radio Sfera UMK

Gramy swoje, po studencku!

Prorok, maska i księga. Sermon – Of Golden Verse [RECENZJA]

Miło jest zobaczyć, gdy zespół, którego poczynania obserwujesz praktycznie od samego początku, dostaje odpowiednie wsparcie wytwórni i zostaje dostrzeżony przez szerszą publiczność. Tak stało się z tajemniczym projektem Sermon, grającym metal progresywny. Of Golden Verse to drugi album grupy, kontynuujący zawarte na debiucie pomysły.

Metal progresywny jest gatunkiem podnoszącym skrajne opinie. Techniczne zaawansowanie utworów wśród jednych słuchaczy potrafi wzbudzić zachwyt spowodowany umiejętnościami muzyków, a wśród drugich wręcz obrzydzenie podyktowane odarciem muzyki ze sfery ludzkich emocji. Sam stoję gdzieś pomiędzy tymi podejściami. Uważam, że skomplikowanie muzyki może ułatwiać przekazanie artyście pewnych wewnętrznych odczuć, ale w wielu przypadkach gatunek ten potrafi zabrnąć w anty artystyczną ślepą uliczkę. Bez uczuć i jedynie z technicznymi zdolnościami, muzyka staje się sportem.

Doskonałym przykładem płyty prog metalowej, który idealnie wyważa wirtuozerię i emocjonalność, jest In The Passing Light Of Day Pain of Salvation. Zawarte na niej liczne zmiany tempa muszą być niezwykle trudne do zapamiętania, a co dopiero do zagrania.  Służą one jednak pokazaniu złożoności wewnętrznych przeżyć lidera grupy, Daniela Gildenlöwa, którego życie w okresie powstawania płyty wisiało na włosku.

Sermon, choć zdecydowanie grający metal progresywny, wyraża swoją muzykę w nieco odmienny sposób. Muzycy z niewątpliwymi zdolnościami technicznymi (za perkusją siedzi tutaj nikt inny jak James Stewart, niegdyś znany choćby z Vadera, a aktualnie z Decapitated czy Distrüster) stawiają na oddanie pewnego klimatu. Jednocześnie, bez zagłębiania się w teksty utworów, mam wrażenie, że w swoim wydźwięku stara się bardziej opowiadać historię poprzez jej kreowanie, w formie wymyślonej opowieści. 

Czytaj także: Nieoczywiste koncerty Mystic Festival 2023

Muzykę Sermon poznałem w 2019 roku, przed ich debiutanckim koncertem na festiwalu Prog in Park w Warszawie. I choć nie był to występ doskonały (był to pierwszy raz Sermon na scenie), dość dobrze utkwił mi w pamięci. Projekt miał już wtedy wydaną debiutancką płytę Birth of the Marvellous, do której jak się później okazało, często i dość regularnie wracałem.

Zawarty na niej materiał porwał mnie głównie za sprawą dwóch elementów – cudownie chwytliwych numerów oraz atmosfery podniosłości i duchowości. The Birth of Marvellous jest nadejściem proroka, który każdym swoim słowem wymusza zaczerpnięcie dużego haustu powietrza u każdego ze zgromadzonych na placu gapiów. Kiedy odgrywa swój spektakl, w jego oczach widać żywy płomień. Żaden z widzów nie jest w stanie się poruszyć, aż do zakończenia krążka, kiedy to tłumnie podążają za nim, by zostać jego wyznawcami.

Of Golden Verse jest kontynuacją tej wymyślonej przeze mnie, opartej jedynie na własnych wrażeniach historii. Prorok zabiera nowo powstały kult i zaczyna nauczać. Jego słowo, choć dalej istotne, stało się bardziej powszednie. Członkowie wyznania zaczęli poznawać się między sobą, prowadzić swobodne rozmowy. Okres pierwszego zachwytu minął, nastał czas poznania.

Drugi album Sermon muzycznie korzysta z podobnych środków co debiut, choć uzupełnia je nowymi elementami. To dalej rozbudowane utwory, mocno oparte na sekcji rytmicznej, uzupełniane w większości czystym i głębokim wokalem. Poszczególne fragmenty potrafią na stałe utkwić w głowie za sprawą swojej przebojowości. 

Tym, co różni Of Golden Verse od The Birth of Marvellous, poza wspominanym już mniejszym uduchowieniem, jest zastosowanie mocno rockowych patentów. Świetnie brzmią momenty, kiedy gitara łapie proste akordy i… po prostu gra (druga część Royal, połowa Golden). Sermon, choć trzyma się w prog metalowych ramach, nie robi tego kurczowo i nie boi się odbić w innym kierunku.

Każdy z tych siedmiu utworów (The Great Marsh, In BlackCentre są krótkimi wstawkami budującymi klimat) świetnie radzi sobie osobno. Of Golden Verse należy traktować jednak jako całość choćby z jednego powodu. Gdzieś w połowie mocno brzmiącego Katatonią (którą zresztą uwielbiam) Senescence zaczynam odczuwać delikatne znużenie. To poczucie znika jednak, gdy pojawia się każdy kolejny utwór. Końcówka płyty sprawia, że ponownie pojawia się proroczy płomień, znany z debiutu. Nie da się zakończyć lepiej, niż przesłuchiwanym przeze mnie dziesiątki razy jako singiel Golden i intensywnym Departure.

Nie oznacza to, że pierwsza część albumu jest jednoznacznie gorsza. Świetnie wypada bardzo rytmiczny Light the Witch czy The Distance z wyraźnie zaznaczonymi klawiszami i ładną gitarową melodią. 

To były długie cztery lata czekania. The Birth of Marvellous wywołał u mnie emocje, które chciałem podtrzymać. Sermon na szczęście sprostał temu niesłychanie trudnemu zadaniu, a przecież oczekiwania względem jego następcy były wysokie. Efektem, jakim jest Of Golden Verse jestem zachwycony i nie żałuję ani chwili oczekiwania.

A mi nie pozostaje nic, tylko czekać na dalszą część tej opowieści, której nie chcę sobie zdradzać, poznając teksty i czytając wywiady, tylko zachowując niedopowiedzenie. Czy następnym krokiem naszego proroka będzie upadek? A może on już się rozpoczął?

[Fot.: okładka albumu]