Radio Sfera UMK

Gramy swoje, po studencku!

JAD: Wielu z nas, szczególnie Polaków, ma problem z mówieniem o tym, kiedy coś nas cieszy

Ich koncerty trwają obecnie około trzydziestu minut, lecz gdy zaczynali kilka lat temu, czas ich trwania był o połowę krótszy. Ich muzyka przywołuje złote czasy polskiego punk rocka – czuć w niej emocje towarzyszące wczesnym utworom Siekiery. Refleksje zawarte w ich tekstach wypełnione są rezygnacją i skrajnym pesymizmem. Skąd biorą się w nich tematy związane z przemijaniem? Jak postrzegają młodzieńczy bunt? Czy punk rock to już historia skończona i nie ma w nim już nic do dodania? Na te i inne tematy rozmawiałem z Krzysztofem Paciorkiem – wokalistą zespołu JAD.

Wasze hasło przewodnie – „Muza. Granie. Przemijanie” – wydaje się mocno humorystyczne. Ale czy to tylko i wyłącznie żarcik rzucany podczas koncertów? Nie ma w nim może jakiejś głębszej refleksji związanej z JADem?

To hasło wyszło bardzo spontanicznie w rozmowie z Michałem (Ałtajem przyp. red.), który rysuje dla nas wszystkie grafiki i wzory. To jest połączenie kilku żartów wewnętrznych jakiejś tam grupy osób, ale jeśli słuchasz JADu, jeżeli czytałeś teksty, to wiesz, że kręcą się one wokół przemijania jako takiego. Jest to sarkastyczno-ironiczne podsumowanie tego zespołu, tego, co robimy i tego, o czym śpiewamy, więc jest to życiowa prawda podana w lżejszej formie.

Teksty JADu mogłyby posłużyć za słownikową, bardzo rozbudowaną definicję pesymizmu, który mocno wynika z poczucia przemijania. Skąd u ciebie, jako autora tekstów, aż tyle tych negatywnych odczuć? Obserwacja otaczającej cię rzeczywistości to jedyne tego źródło?

Czasem się nad tym zastanawiam, dlaczego tylko takie rzeczy mi wychodzą spod palców. Generalnie jestem wesołym człowiekiem, ale zawsze było we mnie dużo pesymizmu czy melancholii. Zespół to chyba najlepsza forma wyrzucania tego z siebie. To są niekiedy osobiste sprawy, pisane w pewnej konwencji, trochę też na podstawie obserwacji nie tylko moich spraw życiowych, ale też ludzi dookoła. Kilka tekstów powstało na zasadzie strumienia świadomości – mogę przeczytać jakieś zdanie w książce i od tego wszystko potrafi pójść dalej. Tak powstała chociażby piosenka Czas – zaczyna się ona od przepisanego słowo w słowo zdania z książki Łukasza Orbitowskiego Kult („Czas nie leczy ran, tylko je pogłębia” przyp. red.) i od tego poszło wszystko dalej. Te teksty nie mają może jakiejś dużej logiki, jeśli się je będzie chciało przeanalizować pod kątem słowotwórczym. One się zawsze jednak kręcą wokół tego samego – jakiejś pustki, która jest w każdym z nas, tego, jak się człowiek często czuje samotny. I mimo że jest wokół nas bardzo dużo bodźców, bardzo dużo ludzi, to jednak nas coś od środka zżera i nie umiemy do końca sobie z tym poradzić.

Nasza muzyka czy oprawa graficzna też nie są zbyt przyjemne i delikatne, więc myślę, że z tekstami wzajemnie się uzupełniają. Wielu z nas, szczególnie Polaków, ma problem z mówieniem o tym, kiedy jest nam dobrze, kiedy coś nas cieszy. Przyjmujemy wtedy, że to jest stan normalny i nie ma tu o czym gadać, a łatwiej jest z siebie wywalać różne frustracje. Te teksty to nie jest opis mojego życia, są tam oczywiście jakieś sytuacje, inspiracje czy przemyślenia, ale jest to bardziej efekt zaczerpnięcia jakiejś myśli z książki czy filmu. Potrafiłem niektóre teksty napisać w trzy minuty, potem ewentualnie zostawała kwestia poprawiania ich językowo, żeby rymy nie brzmiały tak prostacko.

Wspomniałeś, że to podejście było w tobie od zawsze. Naprawdę nigdy, nawet mając te siedemnaście czy dwadzieścia lat, nie czułeś tego, że możesz zmienić świat na lepsze, że wszystko jest teraz w twoich rękach? Czy to może twoja obecna postawa bardziej przyszła z wiekiem?

Nie, nigdy tego nie czułem. Miałem to szczęście, że mogłem żyć na swoich zasadach i robiłem dużo ciekawych rzeczy. W środku zawsze był we mnie ten pierwiastek smutku czy nostalgii, czułem się zawsze samotny między ludźmi, mimo że mam bardzo dużo znajomych, grupę super przyjaciół, takich, na których mogę zawsze liczyć. Gdzieś to zawsze we mnie było i z wiekiem wszystko to zaczęło narastać, bo gdy to przemijanie zaczyna nas dopadać, no to niektóre osoby o, można powiedzieć, wrażliwszej konstrukcji, bardziej do tego przykuwają uwagę. Najzwyczajniej w świecie obawiają się tego przemijania.

JAD stał się popularny nie tylko pośród starych punków i metalowców, ale na wasze koncerty wali też sporo młodzieży. Coraz więcej młodych ludzi jest świadoma tego, co się wokół nas dzieje i wychodzi na ulicę. Rosnąca nietolerancja, wpływ Kościoła na politykę, katastrofa klimatyczna – dla dorastającej młodzieży nie są to pojęcia nieznane. Co ty, jako pesymista, mógłbyś powiedzieć tym dzieciakom, którym się wydaje, że mogą zmienić świat na lepsze? Próbowałbyś jakoś ostudzić ich zapał?

Nie miałbym zamiaru ich studzić, bo nie czuję się w ogóle upoważniony, żeby dawać rady. Tym bardziej, gdy nikt mnie o to nie pyta, albo pouczać młodszych ludzi w tym, co mają robić. Gdy miałem dwadzieścia lat, co było dobre kilkanaście lat temu, były zupełnie inne czasy. Było trochę łatwiej według mnie i lepiej. Oczywiście przez sentyment do młodości to oceniam, ale teraz, mimo że teoretycznie młode pokolenie ma wszystko, to wcale te czasy nie są takie fajne do dorastania. Właśnie przez to, że teraz zaczyna się sporo zmieniać w kraju czy na świecie – zaczyna się psuć, dorastaniu teraz towarzyszy bardzo dużo rozpraszających bodźców i ciężko jest chyba znaleźć swoją drogę. Ale jeżeli młodzież czuje, że trzeba wyjść na ulicę, walczyć o swoje czymkolwiek to nie jest, to nie chciałbym nikogo studzić, dawać rady, bo właśnie to jest najlepszy czas, żeby się buntować. I jeżeli czują taką potrzebę to to jest najlepszy czas, zanim dopadnie ich metryka, będą mieli te trzydzieści czy czterdzieści lat, dużo rzeczy się skomplikuje, a energia spadnie. Powinni to robić i nie słuchać starych do końca – jasne, czasem mogą posłużyć się jakąś radą czy doświadczeniem, ale gdy ktoś im mówi, jak powinni się buntować i co robić, to wtedy niech ich nie słuchają.

A to, że na naszych koncertach jest dużo młodych ludzi, to jestem bardzo zaskoczony. Byłem zdziwiony, że tak dużo ludzi utożsamia się z tymi tekstami. Jest to oczywiście bardzo fajne i miłe, ale z drugiej strony zastanawiające, że mając, dajmy na to, dwadzieścia lat, dużo ludzi się już z takimi niezbyt przyjemnymi tekstami utożsamia. Muzyka metal/punk zawsze była jednak dla osób, które nie mogą znaleźć dla siebie miejsca w tym fajnym, kolorowym świecie. Tak jak teraz tym światem jest ten cały młody rap, który po prostu kosi wszystkich młodych i ich do siebie ściąga. W Poznaniu, na koncercie z KATem Vaderem byłem w szoku, jak wiele młodych metalowców, którzy nas wcześniej nie znali, ale obejrzeli koncert i zostali. Z wieloma ludźmi rozmawiałem po tym koncercie i jest to serio budujące, że ciągle jest dopływ świeżej krwi.

Zawsze mi się zdawało, że punk rock jest równoznaczny z buntem. Sami określacie się jako zespół punkowy, choć nie ma w was buntu, jesteście pogodzeni z ludzką beznadziejnością. Nie jest to chyba zbytnio punkowa postawa…

Mamy w zespole wszyscy prawie po czterdzieści lat. Kiedy wchodzi już takie normalne, dorosłe życie, to gdzieś tępi ci się ten cały pazur. Staram się jednak postępować i żyć według zasad, które sobie ukształtowałem, mając tych dwadzieścia lat. Ciężko jest, mając na głowie rodzinę czy pracę wychodzić na ulicę, podpalać kościoły, trzaskać się z policją. Wydaje mi się, że jest to naturalna bariera, która powstaje w głowie. Staramy się z JADem robić pod tym względem minimum – sam nie jem mięsa od dwudziestu lat, wspieramy aktywistów finansowo czy chociażby dobrym słowem, gramy na imprezach stricte punkowych. Nie chcę mówić, że jest to forma buntu, ale bardziej pokazania tego, po której stronie jesteśmy. Nie każdy człowiek też jest typem aktywisty. Trzeba mieć dość specyficzną osobowość, żeby być aktywistą, bo ktoś taki najczęściej poświęca swoje prywatne życie, sukces zawodowy często nawet nie zakłada rodziny, a zamiast tego walczy o innych lub przeciwko komuś. Nie chciałbym też nazywać zespołu JAD zespołem politycznym czy buntowniczym. Nigdy nie czułem takiej potrzeby, żeby gadać o polityce, nie lubię o tym dyskutować. Pewne rzeczy są dla mnie po prostu oczywiste i jeżeli chcemy się bawić w określanie, to zespół JAD zawsze będzie stał po lewej stronie barykady i to nie jest przedmiot jakiejkolwiek dyskusji. Będziemy zawsze stali po stronie tych, którym jest gorzej, ciężej i których trzeba wesprzeć. Nie zamierzam jednak pisać nigdy piosenek politycznych – Sól ziemi  to chyba najbardziej polityczny tekst JADu, bo mówi jednak o Polsce i o Polakach. Choć myślę, że jakby chciało się w tych tekstach coś politycznego znaleźć, to się to uda, bo wychodzę z założenia, żeby nie były one do końca jednoznaczne, żeby każdy jednak mógł coś w nich dla siebie znaleźć.

JADu nie słuchają tylko punkowcy czy metale, ale – co pokazał chociażby Soundrive – ludzie mogą pójść na Zdechłego Osę, zobaczyć Tonfę, jakiś jazz, a potem w pierwszym rzędzie zasuwają na JADzie. Mam dużo młodszych znajomych, którzy nie słuchają w ogóle takiej muzyki, a lubią JAD. To jest chyba dla nas najprzyjemniejsza rzecz, że właśnie słuchają nas nie tylko ludzie związani z jakimiś kręgami subkulturowymi, ale też tacy, którzy mają otwartą głowę na inne rzeczy.

Jeżeli mówimy o polskim punku, to w pierwszej chwili do głowy przychodzą nam zespoły takie jak Siekiera, Kryzys, Armia, Dezerter – rzeczy, które działy się w latach 80. Śledzisz obecny punk rock? Myślisz, że ta muzyka ma jeszcze inną przyszłość, niż odkopywanie klasyków?

Scenę oczywiście śledzę, ale tak naprawdę powstaje mało rzeczy na naszym punkowym podwórku. Jestem w takim wieku, że zacząłem słuchać zupełnie innej muzyki, której nie słuchałem, mając dwadzieścia lat, bo uważałem, że to jakieś gówno dla mięczaków, a z biegiem czasu, jak trochę bardziej otworzyła mi się głowa, to zacząłem odkrywać muzykę, którą kiedyś ominąłem. Te klasyki, jak Armia czy Siekiera z polskiego punk rocka cały czas dają mi najwięcej. Oczywiście to kwestia sentymentu – słuchałem, ich jak byłem młodszy – ale jeżeli posłucha się tych rzeczy, to one są bardzo ponadczasowe. To były genialne zespoły, rzeczy, które ciężko przebić, tym bardziej patrząc na to, w jakim okresie ta muzyka powstawała, jak wtedy było w Polsce, ile to kosztowało wysiłku, żeby takie płyty nagrać. Weźmy taką „Legendę” Armii – płyta nagrywana w jakiejś punkowej komunie w stodole na Mazurach, początek lat 90. – tego nie da się powtórzyć. Serdecznie polecam książkę „Dzika rzecz” Rafała Księżyka (wyd. Czarne, 2020, przyp. red.). Mówi o polskiej muzyce w czasach wczesnej transformacji. Jest o punk rocku, ale też o dziwnych, eksperymentalnych zespołach i świetnie pokazuje to, jak przez lata zmieniła się scena. Ale wracając, w tych starych rzeczach odnajduję najwięcej – raz, że sentyment, a dwa, mówiąc dalej o „Legendzie”, teksty Budzyńskiego są po prostu bardzo uniwersalne, pomimo że śpiewa w nich o Bogu. Młodemu mnie kompletnie te teksty wywróciły w głowie, były niejednoznaczne, magiczne na swój sposób, a do tego jeszcze muzyka zawarta na tej płycie to jest jakiś absolut. Coś, czego nikt nigdy nie powtórzy.

Wspomniałeś o rapie. Gdzieniegdzie padają słowa, że to rap przejął funkcję punka. Są w tym wszystkim młodzi ludzie, sporo w tym wszystkim buntu, za sprawą Maty i jego słynnego „ch*ja w dziąśle Jacka Kurskiego” pojawiły się kwestie polityczne, a Zdechły Osa nawija o New Age Punku. Zgadzasz się z tym, że współczesny rap jest przedłużeniem punka?

Dla mnie, z perspektywy starszego gościa – zdecydowanie nie jest. Jest zupełnie czymś innym. Rozumiem, gdy chce się Zdechłemu Osie przypisać jakieś punkowe korzenienie, ale do mnie to nie trafia. Poza irokezem czy pogo na koncertach nie widzę w tym nic z punk rocka. Mata… te wszystkie gadki, że on jest głosem pokolenia, że pisze jakieś polityczne rzeczy, to są tak naprawdę projekcje i fantazje starych ludzi, którzy chcieliby to w nim widzieć. On tak naprawdę zarymował, tylko żeby wsadzić ch*ja w dziąsło Jackowi Kurskiemu. Od razu pojawiły się dziady, stwierdziły, że „ooo, głos pokolenia, polityczna rzecz”. No nie – Mata to jest teraz największa w Polsce gwiazda popu, dwudziestoletni chłopak, który dorasta i o tym śpiewa, o tym swoim dorastaniu. Nie doszukujmy się tych wartości w gościu, który sprzedaje swój zestaw w McDonaldzie i zarabia miliony złotych. Oczywiście należy mu się za to szacunek, ludzie chcą go słuchać, przychodzi 42 tysiące ludzi na jego koncert… no po prostu wow i gratuluję. Tylko że jeśli chciałoby się w tym doszukiwać punka, to zupełnie nie. Wspierałby mniejszości, wspierałby potrzebujących, mówiłby więcej ważnych rzeczy, to może i tak. Ja oczywiście tego od niego nie wymagam, chłopak robi swoje rzeczy i bardzo dobrze. Ale litości, nie dorabiajmy takim artystom gęby jakichś buntowników czy punkowców, bo to są po prostu inne czasy. To coś zupełnie innego – nowa fala rapu, trochę może bardziej niegrzeczna, ale i tak w tej muzyce chodzi głównie o pieniądze czy poklask, więc to nie ma nic wspólnego z punk rockiem. Najgorsze jest jednak to, że starsi ludzie, w moim wieku albo i starsi, próbują młodszych pouczać czy doszukiwać się w tych artystach jakiś swoich ambicji, czy cech w ich twórczości, a potem czują się rozczarowani, że oni tacy nie są.

W 2021 roku ukazała się płyta norweskiego black metalowego zespołu Mayhem, która zawiera covery starych punkowych zespołów, na przykład Dead Kennedys czy Discharge. Jak myślisz, co by się stało, gdyby taka płyta ukazała się w latach 90., gdy subkulturowa polaryzacja była bardzo intensywna?

Ciężko powiedzieć. W Polsce te sceny punkowa i metalowa od zawsze były osobno. One się tak naprawdę do siebie zbliżyły kilka lat temu, gdy scena hardcore/punkowa zajarała się Furią czy Mgłą. Wszystko to zaczęło się towarzysko mieszać na koncertach i stąd było na początku duże poczucie straty elitarności wśród niektórych podziemnych metalowców. Nagle jakieś punki czy hipsterzy zaczęły przychodzić na koncerty tych zespołów i mieli problem o to, że jarają się nimi dopiero teraz, a nie jak oni, od dziesięciu lat. Przez ostatnie pięć, sześć lat te światy zaczęły się ze sobą przenikać i obie strony się na siebie otworzyły nawzajem. Chociażby to, że na zespół JAD przychodzi dużo metalowców, co mnie naprawdę dziwi.

Ostatnie, kluczowe pytanie: koncert z Nocnym Kochankiem już za wami. Kiedy zaczniecie pojawiać się na juwenaliach?

(śmiech) To tylko na plakacie byliśmy z Nocnym Kochankiem, oni grali innego dnia. Tego samego co my grało Strachy na Lachy, też mocno juwenaliowy zespół. A tak serio, Jarocin był świetny. To rzeczywiście były takie większe juwenalia, ale było bardzo fajnie, jeden z naszych lepszych koncertów w ogóle. No stricte na juwenaliach raczej nie zagramy, to trochę inny target, ale my jesteśmy naprawdę otwarci na granie z różnymi zespołami. Każdemu z nas intuicja podpowiada, gdzie zagrać a gdzie nie. Jarocin – to jest też magia nazwy tego festiwalu. Była to dla nas sama przyjemność, a to, że tam Nocny Kochanek grał następnego dnia – nie przeszkadzało nam to zupełnie. Fajnie jest pograć takie właśnie festiwale, gdzie jest trochę inna, mieszana publiczność. Jak dotąd wszystkie takie imprezy wychodziły super, były dla nas bardzo dużym zaskoczeniem.

[Fot.: Małgorzata Chabowska]