Radio Sfera UMK

Gramy swoje, po studencku!

Islandia bez tajemnic – rozmowa z podróżnikiem Bartłomiejem Kozłowskim

Lodowce, wulkany, gejzery. To wszystko kojarzy się z Islandią, która od kilku lat przeżywa prawdziwy boom turystyczny. O ile w 2010 roku wyspę zwiedziło 480 tys. turystów, o tyle w 2017 roku było ich już ponad 2 miliony. Tę magiczną krainę regularnie odwiedza Bartłomiej Kozłowski – podróżnik i fotograf – organizujący wyprawy dla osób pragnących poznać piękno Islandii. 16 stycznia Bartek podzielił się swoimi doświadczeniami z licznych podróży podczas wykładu w restauracji „Mio Piano”. Tuż po nim zgodził się odpowiedzieć na kilka moich pytań.

Skąd wzięła się u Ciebie pasja do podróży i dlaczego na główny kierunek swoich wycieczek wybrałeś Islandię?
– Zawsze szukałem jakiejś równowagi dla swojego spokojnego, ułożonego życia. Studiowanie prawa nie jest zbyt ryzykownym zajęciem i ta stabilizacja życiowa którą miałem, totalnie mnie nie satysfakcjonowała (śmiech). Zaczęło mnie ciągnąć w niestandardowe kierunki i trafiło na Islandię zupełnie przypadkowo – kupiłem bilety lotnicze do tego kraju tuż po swoich urodzinach w 2015 roku.

Trudno jest zorganizować wycieczkę na tę wyspę?
– W dzisiejszych czasach wystarczy dobrze trafić z biletami lotniczymi. Reszta może na początku była trochę skomplikowana, ale pod wpływem lat i doświadczeń wszystko już mam tak ułożone, że bardzo łatwo mi zorganizować turnus w dowolnym terminie.

Słyszysz słowo „Islandia”. Jaka pierwsza myśl przychodzi Ci do głowy?
– Zdecydowanie lodowiec. To była pierwsza atrakcja, którą chciałem zobaczyć na Islandii, bo nigdy wcześniej w życiu nie miałem styczności z lodowcem. Zostało to tak mocno w mojej pamięci, że to jest właśnie moje pierwsze skojarzenie.

Jak wspominasz swoją pierwszą podróż do „krainy ognia i lodu”?
– Czułem się, jakbym jechał w jakieś zaświaty. Wylądowaliśmy wieczorem na Islandii i mój plan zakładał całonocną podróż do najodleglejszego punktu wyjazdu. Byłem kierowcą i jechałem w nieznane tereny, mijając ciemne masywy gór, ledwie widoczne na tle jeszcze bardziej ciemnego nieba. Miałem wrażenie, że zjeżdżam do jakiegoś Hadesu. Pamiętam jak pierwszego dnia zaświeciło słońce – czułem się jak w miejscu, które w serialu „Gra o Tron” było zwane Krainą Wiecznej Zimy, gdzie żyli Biali Wędrowcy. To wszystko wyglądało niczym zimowe piekło.

Islandia bardzo różni się od Polski i innych krajów europejskich?
– Całkowicie. Pozostałe państwa Europy różnią się tym, że niemal wszędzie są jakieś zabudowania, na Islandii natomiast trudno jest szukać jakiejkolwiek cywilizacji. Ma się tam wrażenie harmonii, bycia sam na sam z naturą. Jest to raj dla melancholika, osoby szukającej wyciszenia i to pomimo faktu przebywania w najbardziej szalonym kraju na świecie!

Jakie miejsca trzeba Twoim zdaniem zobaczyć na Islandii?
– Na pewno czarna plaża w Vík, laguna lodowcowa Jökulsárlón… Do tego lodowce, wulkany, kilka najsławniejszych wodospadów.

Twoje najlepsze i najzabawniejsze wspomnienia z wyspy?
– Każdy turnus, który organizuję to kolejna przygoda. Zawsze jest na nich inaczej, mimo że ciągle zwiedzam to samo. Z każdymi ludźmi mam inne przygody, co bardzo miło wspominam. Za każdym razem inaczej przeżywają oni Islandię i to jest właśnie piękne. A najzabawniejsze wspomnienia? Mówiłem o czarnej plaży jako niebezpiecznej, jako że fale mogą nawet zabić, ale pomimo tego jeśli ktoś w widowiskowy sposób zostanie podmyty przez falę i jest mokry przez cały dzień… zabrzmi to może złośliwie, ale jest to śmieszne.

Przydarzyła Ci się tam kiedyś jakaś niebezpieczna przygoda?
– Najstraszniejsza była wtedy, kiedy pierwszy raz chciałem zejść bardzo nisko do lodowca. Był tam ostry spadek, kąt nachylenia sypkiej ziemi wynosił ok. 45°. Za każdym krokiem ziemia obsuwała się kilka metrów w dół i w momencie, gdy chciałem już wracać na górę, nie mogłem tego zrobić. Mimo że trzymałem się rękoma i nogami, zacząłem zsuwać się do jeziora lodowcowego. Ostatnią deską ratunku była głowa, którą zaczepiłem się o czarny piasek i jakimś cudem się uratowałem. Całe życie przeleciało mi wtedy przed oczami.

Jesteś również fotografem. Łączysz ten zawód ze zwiedzaniem wyspy, wykorzystując tamtejsze krajobrazy?
– Zdarzało mi się, że kilka razy robiłem tam sesje ślubne czy sesje narzeczeńskie. Ponadto jeżeli są na turnusie dziewczyny zajmujące się modelingiem, to wówczas dogadujemy się i również je fotografuję. Staram się korzystać z tego jak tylko mogę, bo zawsze czułem się bardziej fotografem ludzi niż krajobrazów.

Od 2012 roku jesteś morsem. Morsujesz także na Islandii? (śmiech)
– Koniecznie. Im zimniejsza woda albo większy lodowiec tym lepsza kąpiel!

Są jeszcze miejsca, których nie odwiedziłeś na Islandii i planujesz je zobaczyć w najbliższych latach?
– Pod koniec stycznia zwiedzę po raz pierwszy błękitne jaskinie lodowcowe. Poza tym jest jeszcze wiele miejsc, które chcę zobaczyć – głównie cały interior, czyli te najbardziej dzikie tereny, gdzie sporo atrakcji pozostaje dla mnie niewiadomą.

Jest szansa, że podróżowanie na Islandię kiedykolwiek Ci się znudzi?
– Nie znudzi mi się tak długo, jak będą ludzie, którzy chcą ze mną tam jeździć i pożądają piękna tej krainy. To naprawdę sprawia mi radość.

Obecnie Bartek przygotowuje się do wyjazdu do jaskiń lodowca Vatnajökull. Kolejne turnusy na Islandię planuje przeprowadzić już w kwietniu. Ktoś chętny na podróż życia?

Rozmawiał Bartek Matlęga. W przygotowaniu wywiadu pomagała Marcella Olszewska.