Radio Sfera UMK

Gramy swoje, po studencku!

Plastic – Living In The iWorld (2013)

Robienie muzyki klubowej tak, żeby nie brakowało jej smaku i polotu,  to rzecz trudna. Temu duetowi to się udaje od samego początku i nie sądzę, żeby było to ich ostatnie słowo.

Mowa o grupie Plastic, czyli Agnieszce Burcan i Pawle Radziszewskim. Duet działa od 2003 roku i ima się różnych muzycznych wyzwań. Zacznijmy od tych najmniejszych. Plastic dwukrotnie brał udział w Konkursie Piosenki Eurowizji i nie jest to może ich najlepsza wizytówka. Ale już remixy, które wykonują – jak najbardziej. Największe sukcesy duetu w tej materii to „Miłość! Uwaga! Ratunku! Pomocy!” zespołu Hey, „Pumped Up Kicks” autorstwa Foster The People oraz „Miracle” grupy Hurts.

Większe z ich zasług to trzy albumy. Pierwszy ukazał się w 2006 roku i od razu poszły za nim dwie nominacje do Fryderyków – w kategoriach Album Roku – Muzyka Klubowa oraz Nowa Twarz Fonografii. Drugi krążek – „P.O.P”, czyli Popular Ordinary Problems (2009) – nie zasłynął już tak bardzo, mimo że z racji nowych doświadczeń muzyków – był lepszy. W połowie października duet powrócił po czterech latach przerwy. Krążek pt. „Living In The iWorld” to 11 anglojęzycznych utworów plus trzy ich odpowiedniki w języku polskim. Plastic przyzwyczaił nas już do jednego słowa, którym można ich opisać i nie sposób nie użyć go ponownie. To słowo to eklektyzm – wszędobylski eklektyzm, nie pozwalający na szufladkowanie. Co prawda grupa wyrosła z muzyki klubowej i to rzeczywiście słychać, ale pod ten gatunek nie można podciągnąć wszystkiego, co słyszymy na tej płycie.

Album otwiera najdłuższy, aż dziewięciominutowy kawałek tytułowy. I już w samym tym numerze widać przekrój całego krążka. Z jednej strony elektronika, ale nie pozostawiona sama sobie. Obok niej pojawiają się instrumenty brzmiące wręcz rockowo. Głos Agnieszki Burcan nie jest jednostajny, nie jest też dominujący. Pozwala wybrzmieć muzyce, a jednocześnie nie zostaje w tyle. Dziewięć dobrze zagospodarowanych minut na sam początek to nie może być przypadek. Dalej słyszymy „I Want You”, czyli dobry klubowy utwór nie pozbawiony melodii. Plastic nie zamyka się jednak w muzyce przepełnionej energią, czego potwierdzeniem jest nieco smutniejsze „Where To Go”. Kolejny utwór to istna perełka na tej płycie – „Long Way Home” – magiczny i tajemniczy kawałek przywołujący baśniowe obrazy. Fragment możecie kojarzyć z reklamy jednego z dostawców prądu. Po tak dobrym początku reszta albumu już nie zachwyca, a zdaje się być po prostu poprawna. Niektóre fragmenty, w stylu lekko jazzowym, wzbudzają irytację, a głos wokalistki zdaje się być zbyt słodki. Jest jednak jeszcze jeden nad wyraz dobry kawałek, a właściwie dwa, bo „No Lullaby” funkcjonuje również w wersji polskiej jako „Niekołysanka”. Nisko poprowadzona nocna opowieść z dużą dozą tajemniczości wyszła Plasticowi na dobre.

Co prawda grupa wyrosła z muzyki klubowej i to rzeczywiście słychać, ale pod ten gatunek nie można podciągnąć wszystkiego, co słyszymy na tej płycie.

Jeśli miałabym określić tą muzykę jednym słowem, powiedziałabym – niedzisiejsza. Bo i owszem – elektronika i współczesne brzmienia są, ale istnieje tu również nieodparte wrażenie inspiracji muzyką retro. Co więcej – inspiracji muzyką wyłącznie dobrą. I tak jak zazwyczaj czepiam się języka, w tym przypadku nie mam zastrzeżeń – to mogło wyjść tylko po angielsku. Zwłaszcza „Long Way Home” – utwór, który śmiało mógłby towarzyszyć jakiejś barwnej scenie filmu, najlepiej rozgrywanego w pięknym zakątku zamglonej Azji.

 

 

 

zdjęcie: nadesłane