Radio Sfera UMK

Gramy swoje, po studencku!

Krytycy mówią Bazinga!

Kolejny tydzień przyniósł kolejny serialowy ranking. Tym razem za ocenianie wzięli się krytycy telewizyjni. W kategorii najlepszy serial dramatyczny statuetkę Critic Choice Television Avards zgarnęły „Gra o Tron” i „Breaking Bad”. To nie one są jednak największymi zwycięzcami – najwięcej nagród zgarnęła bowiem „Teoria Wielkiego Podrywu”.

 

Serial, który niezmiennie bawi od 2007 roku, otrzymał wyróżnienie w kategorii najlepszy serial komediowy. Statuetka  dla najlepszego aktora drugoplanowego powędrowała do Simona Helberga wcielającego się w rolę Howarda Wolowitza, zaś nagrodę dla najlepszej aktorki drugoplanowej za rolę Penny dostała Kelly Cuoco. Skąd bierze się sukces „Teorii Wielkiego Podrywu”? Odpowiedź wydawałaby się banalna: jest po prostu zabawny. Sprawa jest odrobinę bardziej skomplikowana.

Ale od początku. Serial opowiada o perypetiach grupy naukowców skupionych wokół współlokatorów: doktora Leonarda Hofstadnera (Johnny Galecki) i doktora Sheldona Coopera (Jim Parsons). Pierwszy usilnie poszukuje miłości, drugi jest przeświadczony o własnym geniuszu i spogląda na wszystkich z góry, choć jednocześnie jest zupełnie nieprzystosowany do życia w społeczeństwie. Grupę dopełniają pochodzący z Indii doktor Rajesh Koothrappali (Kunal Nayyar), który z kobietami potrafi rozmawiać tylko po spożyciu alkoholu (bez tego wspomagacza nie jest w stanie w ich obecności wycedzić ani słowa) i inżynier Howard Wolowitz  wciąż mieszkający z matką nałogowy podrywacz. Życie mija im na pracy naukowej, graniu w gry komputerowe i RPG i dyskutowaniu o komiksach i klasykach science fiction. Słowem – to typowe nerdy.

Ich życie zmieni się diametralnie, gdy naprzeciwko mieszkania Leonarda  i Sheldona wprowadzi się Penny. Piękna dziewczyna przeprowadza się do Kalifornii marząc o karierze aktorki – szybko wpada w oko Leonardowi.

Paradygmat udanego serialu

Chuck Lorre, ojciec sukcesu serialu (swoją drogą facet, który stoi za takimi hitami jak „Dwóch i pół”, „Dharma i Greg” czy „Roseanne”) sięgnął po sprawdzony schemat opowieści o grupie przyjaciół. Coś w tym motywie jest, że gwarantuje sitcomowi murowany sukces: tak jest z „Jak poznałem waszą matkę”, tak jest z „Męską robotą”, tak było z „Różowymi latami 70tymi” czy z – kanonicznymi już – „Przyjaciółmi” albo „M*A*S*H-em”.  Opowieść o grupie ma tę przewagę nad innymi popularnymi schematami (jak na przykład motyw niedobranej pary, rodziny czy wspólnego mieszkania z rozsądku oparty na dwóch, góra trzech postaciach), że daje widzowi możliwość wybrania sobie bohatera, z którym się utożsamia i identyfikuje. Schemat grupy to schemat współpracy – może i są postaci, na których fabuła skupia się bardziej, ale z reguły stosunki w niej panujące są partnerskie, tak, że łatwiej i nam wniknąć w jej centrum.

„Teoria Wielkiego Podrywu” jest w pewnym sensie jak każdy inny sitcom tego rodzaju, tyle że ugryziony przez radioaktywnego pająka: całość jest bardzo wyrazista, miejscami  przerysowana.

Sitcom wykorzystuje całą gamę trików charakterystycznych dla gatunku: tematem przewodnim są relacje damsko -męskie, o tyle zabawniejsze, niż np. w „Jak poznałem waszą matkę”, bo dotyczące facetów, na których wiele kobiet raczej nie spojrzy, a bohaterowie żyją jak w „Przyjaciołach”, gdzie była to kawiarnia „Central Perk”, w przestrzeni miejsc wspólnych spotkań poza mieszkaniem – w świecie Sheldona i paczki jest ich jeszcze więcej: restauracja Chessecake Factory, stołówka na uczelni, czy sklep z komiksami. „Teoria Wielkiego Podrywu” jest w pewnym sensie jak każdy inny sitcom tego rodzaju, tyle że ugryziony przez radioaktywnego pająka: całość jest bardzo wyrazista, miejscami  przerysowana.

Anomalia temporalna Krasickiego 

Serial świetnie wpasował się w swój czas. Kiedy na srebrnym ekranie królują ekranizacje komiksów DC i Marvela, gwiazdy zabiegają o miejsce w obsadzie widowisk science fiction i fantasy, a widzowie czekają z niecierpliwością na kolejne doniesienia o „Hobbicie” czy „Gwiezdnych Wojnach” hermetyczny żart nerdowskiego środowiska przestaje nagle być tak hermetyczny, a i sami jajogłowi – choć dalej zabawni – nie są tak dziwni jak kiedyś.

Dużym plusem serialu jest to, że twórcy puszczają oko do geekowskiej części widowni: w każdym sezonie pojawia się przynajmniej jedna prawdziwa postać związana z ich światem: gościnny występ zaliczył współzałożyciel firmy Apple, ale najczęściej zdarzają się aktorzy z serialu „Star Trek: Następne pokolenie”, jeden z nich – Will Wheaton – pojawia się notorycznie, jako on sam a jednocześnie nemezis Sheldona.

Kiedy na srebrnym ekranie królują ekranizacje komiksów DC i Marvela, gwiazdy zabiegają o miejsce w obsadzie widowisk science fiction i fantasy, a widzowie czekają z niecierpliwością na kolejne doniesienia o „Hobbicie” czy „Gwiezdnych Wojnach” hermetyczny żart nerdowskiego środowiska przestaje nagle być tak hermetyczny, a i sami jajogłowi – choć dalej zabawni – nie są tak dziwni jak kiedyś.

Jeśli ktoś nie czuje się fanem superbohaterów czy Wielkiego Zderzacza Hadronów albo nie wie czym kot Schrödingera różni się od innych Mruczków i Puszków nie powinien rezygnować z tego serialu – dowcip naukowy przeplata się tu z typowym dla sitcomów żartem sytuacyjnym. Z tą jedną różnicą względem podobnych mu produkcji, że w pewien sposób „Teoria” – w myśl idei Krasickiego – ucząc bawi.