Radio Sfera UMK

Gramy swoje, po studencku!

Kujawska wieś z końca świata – Sfera on the Road #5

Jest sobie w Polsce malutka miejscowość o dość zabawnej nazwie, która z reguły nie zapada ludziom w pamięć – Kurowo-Kolonia. To jeszcze kujawska, klasyczna wieś. Dlaczego jeszcze? Bo tuż obok, „za miedzą”, jest już wieś mazowiecka. A kawałek dalej nawet łódzka. Tak, miejsce, w którym mieszkam, znajduje się w województwie kujawsko-pomorskim, ale tuż przy granicy z mazowieckim oraz łódzkim.

Jest pięknie, sielsko-anielsko. Otoczenie jezior, lasów, pól i łąk. Istny raj. Ale poza tym… nie dzieje się tu nic. Nie ma nic ciekawego, żadnych atrakcji turystycznych, ciekawych miejsc. NIC. To typowo rolnicza miejscowość. Ale… spójrzmy na moje miejsce na ziemi trochę szerzej. Zabieram Was dzisiaj do Gminy Baruchowo.

Co prawda nie mamy tutaj pociągów ani nawet PKS-ów z prawdziwego zdarzenia. Ale, pomimo braku torów, mamy Zieloną Kolejkę. Wsiadajcie tłumnie do zielonego wagonika, zapraszam Was w podróż po górach i dolinach.

Przystanek pierwszy – moja jedyna ulica. Kurowo-Kolonia posiada jedną główną asfaltową drogę. Wzdłuż niej skoncentrowane jest życie mieszkańców. Do niedawna wszystkie budynki skupione były tylko po jej prawej stronie. To był klasyczny przykład wsi rzędówki, jednej z trzech w Polsce. Niestety, kilka lat temu, piękny porządek zabudowy został naruszony.

Po drugiej stronie drogi mamy pola. I sad – długi, ogromny sad, w którym najwięcej rośnie jabłoni. Są też grusze, śliwy i orzechy. Ma swoje lata, został zasadzony w trakcie II wojny światowej przez sędziwego Niemca. Wiosną, kiedy drzewa zakwitają, słychać jeden wielki brzęk pszczół, a w powietrzu unosi się piękny kwiatowy zapach. Za to jesienią czuć jabłka – pachną intensywnie, domowo. Ale trzeba je zbierać, co nie jest najprzyjemniejszym zajęciem. Skąd to wszystko wiem? Bo ten sad należy do mojego taty.

Nieco dalej jest chyba najważniejszy punkt mojej wsi – remiza strażacka. To miejsce spotkań wszystkich: dzieci i młodzieży na boisku za budynkiem, kobiet i mężczyzn – strażaków. To tu, w czasach przed pandemią, odbywały się zabawy taneczne, tu można wynająć salę na osiemnastkę lub małe wesele, stąd wyjeżdżają bohaterowie do pożarów.

Mamy też wielkie jezioro – prawie 6 ha terenu zalanego wodą. Niestety, nie ma odważnego, który by się tam kąpał. Wody są zdradliwe, pełno tam wirów, nagłych spadków dna. Brr, nic przyjemnego. W lasach wokół znajduje się największe w Europie skupisko czosnku niedźwiedziego. Spokojnie, nie czuć go w powietrzu, można swobodnie oddychać. Potwierdzone info – w drodze nad jezioro można zaobserwować najpiękniejsze zachody słońca w okolicy.

Jedziemy teraz do serca mojej gminy, czyli Baruchowa. Tutaj jest większość sklepów, szkoła i Urząd Gminy. Znajduje się on w zabytkowym neoklasycystycznym dworku. Wokół niego znajduje się park, który był najważniejszym celem szkolnych spacerów.

Dalej jest Kłotno, gdzie znajduje się kościół. I zaczyna Gostynińsko-Włocławski Park Krajobrazowy. To jest ta bardziej turystyczna część gminy. I ta bardziej równinna, płaska, którą nazywamy „lasami”. Ja mieszkam „w górach”. Cóż, takie mamy ukształtowanie terenu.

Największą atrakcją jest u nas jezioro Skrzyneckie. To duży zbiornik wodny, wokół którego w sezonie letnim kwitnie życie. Sezonowe bary, domki letniskowe, pola namiotowe, zgiełk i gwar. Można się poczuć prawie jak na Mazurach. Ale tylko wtedy, kiedy jest ciepło. Teraz jezioro odpoczywa i czeka na turystów.

Następny przystanek zielonej kolejki znajduje się w Czarnem, na terenie Parku Krajobrazowego. Jest tam wpisany do rejestru zabytków, niestety mocno zniszczony, pałac z końca XIX wieku. No, może to za dużo powiedziane, ale tak to się u nas nazywa. To dworek, który w czasach swojej świetności był rezydencją najbogatszej rodziny z terenu. Niestety, obecnie jest własnością prywatną i… niszczeje. A szkoda.

Zbliżamy się już do końca naszej podróży. Ostatnim przystankiem jest Zielona Szkoła w Goreniu Dużym. Miejsce, które wywołuje u mnie mieszane uczucia. Pierwszym skojarzeniem jest szary, trochę smutny budynek, cel szkolnych wycieczek z nocowaniem. Duża sala, w której stoi 10 piętrowych łóżek. I bieg do tego wypatrzonego od progu, żeby zająć je przed koleżankami. Surowa stołówka, gdzie jadło się obiady, których się nie lubiło. No i nudny spacer do lasu… Kolejne skojarzenie, bardziej aktualne. Odnowiony, kolorowy budynek, altany, miejsca na ogniska, tor gokartowy i cudowne mini zoo. Mieszkają tam, lamy, alpaki, strusie, dziki, osiołki, kucyki… I to wszystko na wyciągnięcie ręki.

W trakcie wyprawy można przy drogach zauważyć mnóstwo kapliczek. Są praktycznie na każdym skrzyżowaniu. I wieżyczki myśliwskie. Bo na moim terenie jest bardzo dużo dzikiej zwierzyny. No i myśliwych.

Piękne, leśno-górzyste tereny mojej gminy można przemierzać nie tylko zieloną kolejką. Liczne trasy rowerowe sprzyjają rekreacji. Może i nic się tutaj nie dzieje, ale zdecydowanie można odpocząć od miejskiego zgiełku i zaszyć się „w dziczy”.

A na koniec zostawiam Wam link do mojej sielskiej playlisty. Miłego słuchania!

I jeszcze… buziaki od alpaki!

 

[tekst i zdjęcia: Inga Osmałek]

[grafika: Olek Dudiak]