Radio Sfera UMK

Gramy swoje, po studencku!

The Dead Weather – Dodge and Burn (2015)

Jak powiedziała w jednym z wywiadów Alison Mosshart: Nie nazywajcie nas supergrupą, nazywajcie nas supergangiem. Zgodnie z życzeniem, supergang powraca, żeby po raz trzeci zniszczyć muzyką wszystko co napotka na swojej drodze.

Trzeba to powiedzieć wprost – jestem fanem The Dead Weather. Powodem nie jest (przereklamowany) Jack White, czy energetycznie hasająca po scenie Alison Mosshart, ale ich ogólna dzikość. Pierwszy album zespołu powstał w ciągu dwóch i pół tygodnia, a wszystko zaczęło się od jam session planowanego na kilka godzin. White celnie zaznaczył, że: Tworzyliśmy jedną piosenkę na dzień, dwie piosenki na dzień, cokolwiek potrafiliśmy zrobić i nagrywaliśmy to w locie… Nie było czasu myśleć o tym, co to było. To po prostu było. Takie podejście zaowocowało dwoma bardzo dobrymi i wydanymi w krótkim odstępie albumami Horehound (2009) i Sea of Cowards (2010). Później nastąpiła pięcioletnia przerwa, którą przerywa wydany 25 września tego roku krążek Dodge and Burn.

Dodge and Burn pęka w szwach od piosenek, które aż chce się wykrzyczeć

Pierwsze trzy utwory, które witają nas na nowej płycie The Dead Weather, czyli odpowiednio I Feel Love (every million miles), Buzzkill(er)Let Me Through, pokazują, że dużo się nie zmieniło. Nadal mamy względnie proste riffy, szaleństwo i charyzmę Mosshart, do tego pojawiają się partie klawiszowe, których nie powstydziłby się niejeden thriller, a i Jack Lawrance pokazuje, że swoimi basowymi zagrywkami potrafi okiełznać w ryzach ten muzyczny wulkan.

Jeśli gdzieś pojawia się White, to nie może zabraknąć odwołań do bluesa. Three Dollar Hat czy Rough Detective pokazują, że formuła brudno-bluesowa dobrze sprawdza się w wykonaniu The Dead Weather. Szczególnie pierwszy utwór z wymienionej pary zasługuje na wyróżnienie, gdyż trochę przywodzi na myśl utwory Nicka Cave’a. W sumie, jeśli już mówimy o wyróżnieniach, to warto również wspomnieć o Impossible Winner, utworze skomponowanym od początku do końca przez Mosshart. W uszy rzuca się przede wszystkim trochę odbiegający od reszty klimat: jest czyściej, bardziej melancholijnie, pojawiają się smyczki.

Dodge and Burn pęka w szwach od piosenek, które aż chce się wykrzyczeć. Począwszy od udostępnionego na długo przed premierą Open Up, w którym urzekły mnie genialnie poprowadzone zwrotki budujące napięcie przed przejściem do refrenów, poprzez Cop and Go, czy Be still. Ten ostatni ma, ze względu na swoją stadionową formę, największy potencjał na stanie się koncertowym szlagierem grupy.

Po zapoznaniu się z Dodge and Burn utwierdziłem się w kilku przekonaniach. Przede wszystkim, nadal uważam The Dead Weather za najlepszy projekt White’a i w ogóle jeden z topowych zespołów ostatnich lat. Po drugie, zdecydowanie wolę White’a perkusistę, niż gitarzystę. Po trzecie, chcę więcej.

Zdecydowanie więcej.

 

Zdjęcie: profil The Dead Weather na Facebooku