Radio Sfera UMK

Gramy swoje, po studencku!

Blur – Parklive

Po ogłoszeniu rozpadu grupy Oasis w 2009 r. mogło się wydawać, że britpop nie żyje. Gatunek, którego podwaliny stworzyli m.in. Bitelsi, The Kinks oraz The Smiths już od dawna powoli zanikał, a grupy takie jak Coldplay czy Radiohead to już zdecydowanie nie to samo. Listopad 2010 roku był jednak datą przełomową. Legendarny zespół Pulp ogłosił reaktywację i w 4 miesiące zagrał ponad 20 koncertów.

Widząc sukces swoich kolegów Ian Brown, lider drugiego giganta britpopu, grupy The Stone Roses w 2011 również zdecydował się na wznowienie działalności swojego zespołu. Czego więcej mogli chciec fani?

Zespołu Blur nie trzeba nikomu przedstawiać. W latach 1991-2003 grupa wydała 7 albumów, które rozeszły się w ilości 13 milionów egzemplarzy na całym świecie. W 2009, po 6 latach przerwy muzycy teoretycznie powrócili, jednak tę reaktywację można uznać za niewypał. W wywiadach członkowie zespołu przyznawali się, że każdy jest zajęty swoimi sprawami i nie mogą nic obiecać swoim fanom. Dopiero Igrzyska Olimpijskie w Londynie postawiły grupę na nogi. Zaczęło się od dwóch nowych utworów, które mogą, lecz nadal nie muszą, zwiastować nową płytę. I bez tego fani Blur kochać nadal będą. Dlaczego? Wystarczy posłuchać ich koncertówki”Parklive”.

Za sprawą festiwalu Open’er w Polsce zapanowała niedawno moda na Blur. Headliner tegorocznej edycji, znany głównie z przeboju „Song 2” zagra bowiem na Gdyńskim festiwalu w lipcu. Do tego czasu warto przesłuchać ich najnowsze wydawnictwo. Już od pierwszego utworu zwiastuje ono masę gitarowej energii. Można mieć wątpliwości, czy Damon Albarn nie śpiewa gorzej od publiki, jednak trzeba przyznać, że charyzma go nie opuściła.

Koncert zarejestrowano w sierpniu 2012 roku w londyńskim Hyde Parku. Miejsce to od 44 lat służy jako obszar koncertowy. Występowali tu m.in. Rolling Stones, Queen, Bryan Adams, Motorhead czy Foo Fighters. Publiczność, która przybyła na koncert Blur daje jasno znać, że i ten zespół zasługuje na taki rodzaj wyróżnienia. Niemal wszystkie utwory są w całości śpiewane przez kilkudziesięcio tysięczny tłum, któremu lider grupy często pozwala się zastąpić. Idealnym przykładem może być tu wspomniany już utwór „Song 2”.

Chyba nie ja jeden miałem spore obawy przed odpaleniem tego albumu. Nauczony doświadczeniem z występu Blur na Brit Awards 2012 bałem się, że nie zniosę słabego głosu Damona. Rzeczywistość pozytywnie mnie zaskoczyła. Oczywiście zdarzają się paskudne fałsze, jednak idealnie wkomponowują się w ten ogólny brud britpopu. Tu wszystko jest proste ale skuteczne. Graham Coxon nie osiąda na wieśle prędkości Satrianiego, perkusista Dave Rowntree nie gra żadnej solówki a sekcja dęta to nie trąbkarze Jamesa Browna.

Wszystko to tak nieidalne komponuje się jednak w świetną całość, pozbawioną kompozycyjnych udziwnień. Tego albumu po prostu słucha się z zaciekawieniem i zazdrością- „też chciałbym tam być!”.

I tak przez 2 godziny. W zimne wieczory by się nieco ogrzać można odpalić ten album.Tym bardziej, że koniec koncertu wręcz otula ciszą. Koniec głośnego, często brudnego i hałaśliwego grania jest zaskakująco spokojny. Powiedziałbym nawet- romantyczny. Idealne współbrzmienie dęciaków z publicznością kończy ten genialny show. Blur udowodniło, że warto wydać grube pieniądze za bilety na ich show. Brytyjskie, tłuste show, którym najeść się można po brzegi a apetyt na więcej i tak zostanie.